Zapraszam do wywiadu w którym wreszcie udało mi się spisać i przedstawić moją biegową historię. Dziękuję portalowi treningbiegacza.pl za zmobilizowanie mnie i możliwość przedstawienia swojej historii. Tak naprawdę to moje 5 minut było gdy jako 15 latek pobiegłem w jednej z konkurencji czwórboju lekkoatletycznego 7,12 na 60 m uzyskując najlepszy wynik tych zawodów na stadionie ;)

Być pełnym pasji, spełniać swoje marzenia i robić to, co się kocha – to być szczęśliwym człowiekiem. Tak o sobie mógłby powiedzieć Artur Kujawiński, który jak mówi, bieganie ma zakorzenione w sercu i oddaje się mu bez reszty. Ta pasja i pozytywna energia emanują z niego w każdym kroku, działaniu, momencie… Oprócz tego, że biega, pełni także funkcję Prezesa w Wielkopolskim Związku Lekkiej Atletyki, jest organizatorem imprez biegowych oraz trenerem biegania. Całym sobą mobilizuje i wspiera środowisko biegaczy. Każdego dnia daje z siebie wszystko i właśnie to wszystko postanowiłam wyciągnąć od Artura – cele, plany na przyszłość, zarówno te biegowe, jak i zawodowe, co i tak można by w tym przypadku połączyć w jedną całość.

Jak rozpoczęła się Twoja przygoda z bieganiem?

Może zabrzmi to niewiarygodnie, ale pierwsza myśl i świadomość związana z bieganiem pojawiła się gdy miałem 6 lat. Już wtedy odczuwałem radość i chęć ścigania się z rówieśnikami (oczywiście na krótkim dystansie). W szkole podstawowej  uwielbiałem sprawdziany na 40m. Od zawsze chciałem być najlepszy. W klasie byłem najszybszy przez wszystkie lata. Zdarzało się, że jakaś osoba z innej klasy uzyskiwała lepszy wynik, wtedy szybko podejmowałem próbę pobicia czasu – zawsze z sukcesem. W zabawach dziecięcych na boisku i na podwórku byłem najszybszy. Oglądałem wszystkie MŚ, Igrzyska Olimpijskie i wpatrywałem się jak w zaczarowany obraz. Zapisywałem wyniki poszczególnych sprinterów, obserwowałem ich technikę i po eliminacjach typowałem faworytów. Moim idolem był posiadający niesamowitą technikę i osobowość Carl Lewis. Chciałem zacząć trenować, ale nie wiedziałem czy istnieją w Poznaniu jakieś kluby lekkoatletyczne.

Bieganie nie było jeszcze tak popularne jak teraz. Ciężko było o dobrą, fachową pomoc. Udało Ci się znaleźć miejsce, w którym mogłeś rozwijać pasję?

Znalazłem, ale dopiero w wieku 14 lat, niestety (niektórzy zaczynali już w wieku 11 lat). Wracając z rodzicami z rynku Bema i przechodząc koło żużlowego stadionu lekkoatletycznego Warta Poznań (dzisiaj stadion jak i sekcja lekkoatletyczna już nie istnieją) podszedłem i zapytałem jednego z trenerów czy mogę zapisać się do klubu, gdyż chciałbym trenować sprint. Trener spytał, jaki mam czas na 60m, powiedziałem, że jeszcze nie biegłem, ale tak koło 9s. Trener zmarszczył czoło, ale nic nie powiedział i zaprosił na trening. 2 dni później na w-fie miałem czas na 60m 7,9 (niezłą gafę popełniłem zatem przed trenerem).

Był to przełom sierpień/wrzesień 1990. 23 lata temu… zbiegiem okoliczności wraz z rozpoczęciem roku do szkoły przyszedł nowy wuefista, były sprinter Andrzej Bakulin, który właśnie poprzez wspomniany test wyłonił chłopców do szkolnego klubu lekkoatletycznego. Tak powstała nasza sekcja MKS MOS Poznań. Można powiedzieć, było nas trzech i w każdym z nas inna krew. Biegaliśmy po Malcie, trenowaliśmy na sali i była to niesamowita przygoda! Po pół roku wystartowaliśmy w halowych zawodach, by zmierzyć się z innymi trenującymi na 60m.

Jednocześnie chodziłem na treningi do Warty Poznań i tak się złożyło, że na pierwszych w życiu zawodach byłem zgłoszony dwa razy: jako zawodnik Warty i jako uczeń - członek klubu MKS MOS Poznań. Trener Bakulin wiedział z moich relacji ,że w Warcie ćwiczymy na siłowni, co uznał za zbyt duży i wczesny wysiłek dla młodego organizmu. Po wspólnej konsultacji trenerów pozostałem przez rok w szkolnym klubie. Dopiero po ukończeniu szkoły poszedłem do Warty (w okolicach matury rok biegałem w barwach Olimpii Poznań pod okiem Włodzimierza Pilarczyka).

Czyli to wszystko od początku było czymś ważnym dla Ciebie.  Ambitnie i z uporem biegłeś przed siebie. Życie sportowca jest wymagające, a młodość ma przecież swoje prawa. Udało się pogodzić życie młodzieńca z życiem sportowca?  

Na pierwszym roku studiów niestety wszystko zaczęło się rozmywać. Zmiana znajomych, dużo nauki i kontuzja pleców, która na rok wykluczyła mnie ze sportu. Do zdrowia wróciłem szybko, ale do sprintu już nie. Nie zrezygnowałem jednak z biegania. Zacząłem truchtać dla podtrzymania kondycji. Przez cały ten czas nie osiągnąłem takich sukcesów, jakie bym oczekiwał. Jedynie kilka zwycięstw w sztafetach (4x100) i chyba dlatego teraz ciągle chcę dążyć do poznania swoich granic, np. wytrzymałości.

I zacząłeś biegać na długich dystansach? Jak udało się przejść tą barierę dystansów?

Przełomem było spotkanie na korytarzu w budynku Altum Uniwersytetu Ekonomicznego Janusza Grzeszczuka. To wielka osobowość, mentor i inicjator wielu imprez biegowych, wtedy szef katedry Wychowania Fizycznego. Wiedział, że biegam i zaproponował dołączenie do drużyny na przełaje akademickie. Były zajęcia dodatkowe na sali gimnastycznej, siłowni, bieganie wokół Cytadeli. A przede wszystkim niesamowite opowieści Janusza Grzeszczuka z jego wyjazdów na maratony do Nowego Jorku, Bostonu itp. Odbyłem także mój pierwszy wyjazd studencki do Londynu na sztafety w Hyde Parku. To był ten moment, możliwe, że najważniejszy w życiu biegowym, gdzie poprzez sport poznałem zagraniczny świat, rok 1996. Wtedy zaczęła się ta prawdziwa dorosła przygoda z bieganiem, bieganiem długodystansowym.

Pamiętasz taki swój pierwszy moment, kiedy bieganie stało się czymś więcej, niż zwykłym truchtaniem? Kiedy stało się czymś ważnym?

Hmmm… Ważnym momentem było...chyba, kiedy zgłosiłem się po plan treningowy do Jerzego Skarżyńskiego, który prowadził mnie 3 lata. Były to trzy lata usłane życiówkami na każdym dystansie. Wtedy nie było to już tylko truchtanie, ale prawdziwe trenowanie pod konkretny wynik. Do tej pory stając na starcie, nie wiedziałem, na co mnie stać. Wtedy, pod okiem Jerzego Skarżyńskiego wiedziałem już, jakie powinienem mieć, np. międzyczasy na poszczególnych odcinkach. Poznałem wiele tajników biegania, elementy takie jak: cross czy gimnastyka rozciągająca. Tak, to był ten moment, ponieważ poczułem, że to już nie bieganie i startowanie na czuja, ale poważniejsza sprawa.

Co wtedy czułeś? Jak te odczucia zmieniły się na przestrzeni lat i doświadczeń?

Wtedy czułem, że wkraczam w nowy świat. To było jakieś 10 lat temu i nie miałem za dużo znajomych, którzy mieliby doświadczenie w maratonach, którym mogliby dzielić się ze mną, była nas naprawdę garstka. Teraz są książki, rozbudowane portale i fora, jest znacznie łatwiej. Nawet po 10 latach, stojąc na starcie maratonu, szczególnie zagranicznego, łza się zakręci ze wzruszenia. Starty na krótszych dystansach traktuję jako etap przygotowań, pewnego rodzaju potrzebny sprawdzian do analizy osiągnięcia wyniku w maratonie. Dystans królewski, czyli maraton, to zawsze wielkie przeżycie poprzedzone wielkimi, długimi i ciężkimi przygotowaniami. Teraz, po tylu latach dzielę się doświadczeniem i radami, przygotowuję także amatorów do półmaratonu czy maratonu. Pomagam im bezpiecznie i z sukcesem wkraczać w arkana biegania.

Obecnie masz na koncie niemałą ilość startów. Zarówno na krótkich, jak i na długich dystansach. Przybliżysz te liczby? Ilość maratonów, ultra maratonów…

Razem:

  • 51 maratonów
  • 5 ultra na 100km,
  • 1 ultra Karkonoski 44 km,
  • 1 ultra Davos 78 km w Alpach,
  • 1 ultra 7h15min – 70,8km,
  • 1 ultra Rzeźnik 78 km,
  • 1 bieg 24h,
  • 1 bieg 235 km.

Zbliżam się do 60 000 km bez poważniejszych kontuzji. Mimo wszystko, nie biegam na ilość. Wyznaczam sobie cele i systematycznie je realizuję. W efekcie przez 14 lat tyle się uzbierało. Po przekroczeniu około 200 biegów przestałem je liczyć, jest ich pewnie koło 300-400 albo i więcej, ale to nie ma większego znaczenia.

W tej chwili jestem bardzo zapracowany i wiem, że gdybym zajmował się tylko pracą i bieganiem, te wyniki byłyby lepsze. Od wielu lat realizuję wiele projektów związanych z bieganiem, które są czasochłonne i pożerają też wiele energii, która przydałaby się na treningi czy regenerację.

Obecnie, po tylu latach doświadczeń, trenuję innych biegaczy. Gdzieś tam w głowie tli się myśl o klubie 100 maratonów, do którego wlicza się również ultra maratony. Nie chcę jednak tego robić na siłę, tzn. przebiec 20 maratonów w roku, bo to nie jest zdrowe. W klasyfikacji 100 maratonów bieg ultra czyli powyżej dystansu maratonu wg światowych standardów liczy się jako jeden maraton. Bez względu czy jest to 100 czy 150 km. Mam zatem na liczniku liczbę 62. Prawdopodobnie, gdy zostanie mi około 10 maratonów do pełnej setki, pobiegnę te 10 w jednym roku. Turystycznie, by odwiedzić polskie miasta, w których odbywają się maratony i spokojnym tempem cieszyć się uczestnictwem. Taki mam plan. Ponieważ biegam około 3-4 maratony rocznie plus 1-2 biegi ultra, łatwo policzyć, że nastąpi to za kilka lat.

Który bieg wspominasz najlepiej, a który najgorzej?

Najgorzej chyba maraton w Berlinie 2005, gdy na 25 kilometrze uzewnętrzniła się grypa żołądkowa....rany, jak cierpiałem! Przez moment biegłem nawet pod prąd do kolegi, który był kilka minut za mną. Już lekki trucht powodował mdłości. Kolejne 17 km musiałem w większości przemaszerować. Nie poddałem się, ostatni kilometr zrobiłem w około 10 minut. Pierwszą  połówkę zrobiłem w 1:28 a drugą 2:19. Rok później był natomiast mój najpiękniejszy (lub jeden z najpiękniejszych), bo pierwszy raz złamałem magiczne 3h na maratonie w Paryżu. Kiedy znajomi są zdołowani po nieudanym starcie, powtarzam im, że nie ma co się martwić. Czasami po najgorszym starcie przychodzi ten najlepszy. Trzeba z optymizmem patrzeć w przyszłość. Wiem, że przede mną są jeszcze biegi, zarówno te gorsze, jak i lepsze. Na tym polega piękno sportu. Jestem na to gotowy, więc się tym nie martwię. To, co może pokrzyżować plany, to właśnie zdrowie.

Były też inne wyjątkowe biegi, jak np. prestiżowy maraton w Nowym Jorku czy wyjątkowy na Jamajce, gdzie byłem jedynym Polakiem kończącym dystans maratonu. Z tych najpiękniejszych biegów jeszcze cały czas wspominam 235 km w Kotlinie Kłodzkiej podczas Biegu 7 szczytów. To niesamowite przeżycie na osobną opowieść.

Jak wspominasz swój debiut w maratonie? Taki start na zawsze pozostaje w pamięci. Jakie były odczucia przed startem i po przekroczeniu mety?

Zaplanowałem Berlin w 1999, ale żeby nie było wstydu, że nie dam rady, na miesiąc przed postanowiłem pobiec maraton Solidarności Gdańsk - Gdynia. Całą noc spędziłem w pociągu, więc była ona praktycznie nieprzespana. W takim stanie wyruszyłem na trasę maratonu. Na 25 km kolano zabolało i  zakończyło się 17 kilometrami marszobiegu. Po maratonie musiałem biegiem udać się na pociąg do domu, inaczej musiałbym czekać ok. 4h na kolejny. Bardzo byłem zawiedziony medalem. Był to bardzo duży wysiłek dla mnie, a medal okazał się bardzo skromny - wielkości zakrętki od wody mineralnej.... Tam pobiegłem zupełnie przypadkowo kończąc z wynikiem 3:52, dlatego za mój oficjalny debiut uważam ten miesiąc później, w Berlinie z wynikiem 3:38. Był to start bardziej świadomy i zaplanowany. Choć emocje również się udzieliły i pierwsza połówka w 1:35, a druga 2h.

Czy przez cały czas, kiedy biegasz, pojawiły się jakieś chwile zwątpienia? Czy zawsze z pełną motywacją biegłeś do przodu?

Jestem wojownikiem, nie wątpię lecz analizuję. Przeciwnikiem są moje słabości. Nigdy nie miałem zwątpienia, aby odłożyć buty na kołek. Takie właśnie podejście pozwala pokonywać biegi ultra. Każdego dnia, jak wychodzę na trening, mam świadomość, że to przybliża mnie do satysfakcji na mecie. Około 10 lat temu mój znajomy Eugeniusz Rybka powiedział do mnie: pamiętaj , kiedy nie chce Ci się wyjść na trening, twój rywal na pewno jest w tej chwili na treningu. Również Arnold Schwarzenegger mówił: nie osiągniesz sukcesu trzymając ręce w kieszeni. I pewnego dnia w ulewie i wietrze, gdy nawet psa byłoby żal na dwór wygonić, zobaczyłem jak mój kolega Tomek Wiatr, o niebo lepszy ode mnie, biegnie wzdłuż ulicy, podążając na trening. Pomyślałem, że najlepsi nie wymiękają. Ważną rolę w moim biegowym życiu odgrywa również Czesław Szymkowski, który o bieganiu może mówić godzinami i zawsze udziela mi cennych wskazówek, a przede wszystkim motywuje do biegania. Podziwiam też 60-70 latków za ich wspaniałą formę, mam nadzieję, że w  ich wieku również będę czynny sportowo. Wiadomo, że są bariery czasu, których się nie osiągnie, np. < 30 min na 10 km, ale można dążyć do punktu swoich możliwości i to jest właśnie piękno sportu. Poznanie granic własnych możliwości, a przy okazji wpajamy sobie i innym zdrowy styl życia.

Bieganie to całe Twoje życie. Radość, spełnienie, sukcesy. Ciężko było przestawić otoczenie, które niejednokrotnie lubi kłaść pod nogi przeszkody? Czy raczej wszystko samo się działo? Często jest tak, że gdy się robi to, co się kocha, reszta sama się układa.

Jeszcze nigdy nie zdarzyło się, by otoczenie, znajomi czy rodzina kładli kłody pod nogi. Od zawsze uprawiam lekką atletykę, zatem otoczenie jest przyzwyczajone. Wiedzą, że to główna część mojego życia. Również oświadczyny, jako jeden z ważniejszych momentów w życiu, musiały być związane z bieganiem. I były! Oświadczyłem się na stadionie olimpijskim w Atenach, podczas Igrzysk (2004), tuż po obejrzeniu eliminacji na 100m. Jak widać bieganie jest u mnie obecne w każdej sferze życia. Jednak nie poświęcam wszystkiego ponad to, dzięki czemu  wszystko doskonale ze sobą współgra.

Obecnie jesteś nie tylko biegaczem, ale i organizatorem biegów. Co czujesz stojąc po drugiej stronie barierki? 

Duma, wielkie wzruszenie i  wdzięczność za pomoc przy organizacji  moim kolegom, koleżankom i ich rodzinom. Nie wiem czy ktokolwiek zdaje sobie sprawę, jak wielka jest to odpowiedzialność, kiedy organizuje się bieg na 2-3 tyś osób. Obojętnie, co by się działo, zawsze biorę całą odpowiedzialność na siebie - aby nie obarczać tym innych, którzy i tak dużo pomagają z własnej woli i chęci płynącej z serca. Organizacja biegu to poświęcenie siebie, swojego czasu oraz energii. Wtedy niestety zaniedbuje się swoje treningi i całą uwagę poświęca na imprezę biegową, by wyszła jak najlepiej. Gdy spojrzy się na uśmiechnięte twarze na mecie lub gdy usłyszy się słowa podziękowania od biegaczy, człowiek upewnia się, że warto było włożyć tyle wysiłku.

Poza organizacją imprez biegowych zajmujesz stanowisko Prezesa Wielkopolskiego Związku Lekkiej Atletyki. Bieganie staje się popularniejsze. Co, jako Prezes, chciałbyś zrobić, aby podtrzymać ten trend i umocnić w ludziach chęć biegania? Jak mobilizować?

Tak, to bardzo wielka odpowiedzialność. Bieganie masowe jest już bardzo dobrze rozpropagowanie. Moją rolą jest podnieść atrakcyjność, zainteresowanie mediów i  sponsorów imprezami stadionowymi. Prezesura w Wielkopolskim Związku Lekkiej Atletyki to dla mnie zaszczyt. Wybór dokonywany był przez delegatów wszystkich wielkopolskich klubów. Tutaj mam jeszcze szersze pole działania, jak starania o poprawę infrastruktury lekkoatletycznej, ocieplenie wizerunku Związku, uświadomienie działaczom i trenerom nadchodzących zmian i marketingowego działania wobec mediów i sponsorów.

Jak  widzisz przyszłość polskiego biegania? Jako organizator i jako biegacz.

Obserwując trendy światowe, niestety prawdopodobnie będzie następowało uszczuplanie, np. pakietów startowych , świadczeń cateringowych itp. oczywiście bez umniejszania poziomu organizacyjnego, ten cały czas będzie doskonalony. Wielu uczestników nie zdaje sobie sprawy, że co innego organizacja biegu na 500 osób, a coś innego na 5000 osób. O ile łatwo  znaleźć sponsora na 500 koszulek czy 500 posiłków, to już na 3-4 tys. koszulek czy posiłków staje się praktycznie mało realne lub niesamowicie trudne. Tak samo koszty rosną niestety nie jak w hurtowni (zmniejszają się w miarę zwiększania zamówienia), ale niestety często nieproporcjonalnie, np. aż o 100%. Cały czas goni się za frekwencją, dążąc do poziomu czołówki europejskiej. Teraz, pełniąc różne funkcje, mam obraz lekkiej atletyki kwalifikowanej i masowej. O ile o sport masowy jestem spokojny, to lekkoatletyka w wydaniu stadionowym bardzo mnie martwi i tutaj pracy i napraw jest sporo na najbliższe 10 lat. Nawiązując jeszcze do pytania, obecnie w Polsce odbywa się ponad 2500 biegów tych zarejestrowanych w kalendarzach biegowych, ale sporo jeszcze jest tzw. cichych, które nie szukają rozgłosu. W przyszłości liczę, że łatwiej będzie pozyskiwać sponsorów, ponieważ powinno zmienić się nastawienie, rozwinie się marketing sportowy i firmy poczują prestiż będąc partnerem biegów lub poczują misję, by uczestniczyć w popularyzacji zdrowego stylu życia.

 Z punktu widzenia biegacza odczuwa się już tęsknotę za kameralnymi imprezami, stąd wielu biegaczy wybiera starty w górach lub w biegach ultra. Z drugiej strony cieszy to, że nie trzeba wyjeżdżać za granicę, by poczuć atmosferę wielkiej imprezy biegowej. Odczuwa się też, że zatraca się świadomość samej imprezy, atmosfery, radości ze startu, a patrzy się, co jest w reklamówce od sponsora i czy nam się ten wyjazd na bieg opłaca. Od zawsze dla mnie priorytetami w wyborze biegów były (kolejność dowolna): opinie znajomych, data biegu, szybkość lub atrakcyjność trasy i atmosfera dzięki udziale innych znajomych. Zarówno duże biegi, jak i małe mają swoje wady i zalety. Duże dają atmosferę wielkiego święta i rzetelną organizację, małe dają kameralność, ale czasami słabszy pomiar czasu czy dokładność wyznaczonej trasy. Zatem nie kierujmy się tym, co jest w reklamówce, a tym, gdzie przeżyjemy wspaniałą przygodę i możliwość spotkania się z ulubionymi znajomymi.

Jest szansa na rozwój ośrodków treningowych bądź stadionów lekkoatletycznych? To mogłoby podnieść poziom treningów i mobilizację sportowców. 

Obserwując województwo wielkopolskie mam możliwość analizowania środków finansowych przeznaczanych czy też dotowanych na infrastrukturę lekkoatletyczną. Aktualnie najgorzej wygląda to w Poznaniu, a przecież to miasto ponad półmilionowe i centralne miasto województwa. Obecnie stadion lekkoatletyczny jest w podupadającym stanie, a jeszcze gorszą sprawą jest brak hali. Zbliża się zima i kolejny raz poznańscy lekkoatleci nie mają należytych warunków do trenowania.  Za inicjatywą Krzysztofa Dziamskiego powstał projekt Park Olimpijski Golęcin i trwają rozmowy nad możliwościami realizacji. Projekt jest popierany przez PZLA, które wystosowało wniosek do Ministerstwa Sportu o dofinansowanie. Projekt popiera wielu wybitnych lekkoatletów z całej Polski, zatem czeka nas tutaj w terenie wiele pracy i starań o to, by utalentowani lekkoatleci mogli przygotowywać się do imprez mistrzowskich oraz o to, by ciekawe i na wysokim poziomie imprezy lekkoatletyczne organizować w Poznaniu. To promocja zarówno miasta Poznania jak i całego województwa wielkopolskiego. To również moja rola, by o tym wszystkich uświadamiać, a przede wszystkim decydentów. Nie można zapominać również o amatorach i weteranach. Dla nich też są organizowane imprezy na stadionie. Obecnie amatorzy jeszcze obawiają się wejść na stadion, poćwiczyć, czują skrępowanie. Na imprezach, takich jak Poznański Test Lekkoatletyczny przybliżane są im takie konkurencje jak biegi, skoki, rzuty.

W przyszłości mam nadzieję, że stadiony zapełnią się ćwiczącymi amatorami z każdej kategorii wiekowej.

W jakim kierunku zmierza PZLA? Są jakieś plany, które pozwolą rozwinąć się młodym sportowcom? Mnóstwo młodych talentów ma małe szanse na rozwój, co wynika z braku możliwości, funduszy, a w efekcie i chęci. 

Sporo zależy od ministerstwa sportu, a to z kolei obcina fundusze. W zeszłym roku weszły projekty pilotażowe, w przyszłym wiem, że też mogą nastąpić zmiany, zatem na to pytanie będę mógł odpowiedzieć dokładniej niestety dopiero za minimum rok, kiedy będzie można przeanalizować czy system finansowania sportu sprawdził się, czy też nie.

Każdy z nas ma jakieś marzenia, które ciągną nas do przodu. Wyznaczanie sobie celów pomaga w dążeniu do ich realizacji. O czym Ty marzysz?

Obecnie opisuje to jedno słowo SPARTA ! Marzę o tym od wielu lat, ale dopiero w tym roku do tego dojrzałem. Po przebiegnięciu 235 km podczas biegu Ultra 7 Szczytów w Kotlinie Kłodzkiej, stwierdziłem, że jest to realne.  W końcu Spartathlon jest tylko 11 km dłuższy i nie ma tylu wzniesień, ale jest wymagający z uwagi na duży upał w Grecji i rygorystyczne limity czasowe na licznych punktach kontrolnych. W Ultra 7 Szczytów wiedziałem, że te 235 km to jeszcze nie jest granica, za którą nie mógłbym kontynuować biegu. Spartathlon liczący 246 km z Aten do Sparty to jeden z najtrudniejszych biegów na świecie. Co roku na około zaledwie 300 uczestników dobiega niecałe 100, a przecież ci co tam jadą, są doskonale przygotowani i zaprawieni w biegach ultra. Co roku wyjeżdża tam grupa polskich ultrasów, około 10 osobowa, a dobiega najczęściej 3-4, zatem odsetek odpadających jest bardzo duży.

W najbliższych trzech latach, jeśli wszystko pójdzie dobrze, chciałbym w tym biegu wystartować i być jednym z tych, którzy go ukończą.

Zastanawiam się też, co potem, może etapówki, biegi kilkudniowe z przerwami na nocleg i sumowaniem czasów. Biegi ultra to wielka przygoda. Do tej pory ultra biegałem albo na ukończenie, albo na koniec sezonu, już tak bez spinania, więc raczej do tej pory było to zdobywanie doświadczenia niż ściganie. Chciałbym kiedyś pobiec mocno ultra w górach, np. na 100km, na wypoczęciu i w pełni formy jak pod maraton. Wtedy mógłbym się sprawdzić, na ile naprawdę mnie stać na tak długim dystansie.

Co powiedziałbyś naszym czytelnikom, zarówno tym początkującym, jak i tym wprawionym, by zmobilizować ich do biegania, jako formy realizacji marzeń?  

Warto marzyć, wszystko jest możliwe nawet to, że ktoś otyły z dużą nadwagą za kilka lat złamie 3h. Wywodzę się ze sprintu, czyli nie miałem żadnych predyspozycji ani przygotowań do ultra maratonu, a jednak dzięki systematyczności i ciężkiej pracy, biegi ultra są teraz dla mnie czystą przyjemnością. To właśnie systematyczność jest kluczem do długoletniej przygody z bieganiem. Nie ma co się zrażać czy to początkami, czy niepowodzeniami. Jeśli bieganie jest dla nas pasją, obojętnie na jakim poziomie sportowym, to jest to tak naprawdę dla nas przyjemność. Dzięki bieganiu cały świat może stanąć dla nas otworem. Każdy krok poza próg naszego domu zbliża nas do tego. Więc śmiało, ruszajmy na kolejny nasz trening.