Na taki pomysł wpadłem ponieważ zawsze marzyło mi się by wyruszyć na kilka dni i pobiec przed siebie.

Wiele słyszałem i czytałem o pielgrzymkach i wyprawach innych biegaczy, oczywiście byłem ciekaw jak to jest. Określiłem sobie, że realnie około 50-60 km powinienem pokonywać dziennie. Myślałem, że nie znajdzie się już sposobność by zrealizować małe marzenie z lat studenckich tj pobiec gdzieś daleko o własnych siłach do innego kraju. Ale znalazł się dobry motyw by to zrealizować. Z założenia nie chodziło o wyczyn by biec również i w nocy ale o trening. Pogoda zapowiadała się iście grecka więc warunki akurat pod moje przygotowania... Do tego bieg drogami przy ruchu ulicznych pozwalał na symulację tego co może spotkać mnie w drodze do Sparty.

Początkowo planowałem atrakcyjną trasę Budapeszt – Wiedeń ale z jednej strony kilometraż mógłby realnie wyjść około 300km co na jeden tydzień treningowy w moim odczuciu byłoby już za dużo a po drugie co zadecydowało to powrót z Wiednia busem do Katowic i potem do Poznania po takim wysiłku byłby zbyt długi i uciążliwy.

Szukałem zatem miast i trasy która by motywowała i miała kilometraż zbliżony raczej do 250 km. I tak odnalazłem miłą Pragę i miasto w Polsce z którego łatwo mogłem busem dostać się do Poznania czyli Wrocław. Do tego w google map akurat co około 55 km na mapie wypadało duże miasto. Zaplanowałem pierwsze dwa noclegi a następne spokojnie rezerwowałem po dotarciu do aktualnego noclegu.

Ponieważ musiałem od czasu do czasu używać gps i odświeżać mapę warto pamiętać,że przez kilka godzin w zależności od modelu smartfona bateria schodziła od 70-90%. Warto zatem na wszelki wypadek zaopatrzyć się w powerbank aby przypadkiem nie zdarzyło się iż bateria wyczerpie się tuż przed dotarciem do noclegu. Na szczęście kontrolowałem i dobrze dozowałem zużycie baterii.

Wiedząc co mnie czeka (a może nie wiedząc) ale zdając sobie sprawę jak trudny jest to bieg, na każdym treningu miałem motywację i to ogromną motywację...powtarzałem sobie czy wiedząc z czym przyjdzie mi się zmierzyć narzekałbym, że nie chce mi się zrobić treningu ? Nie. Stojąc na linii startu muszę wiedzieć ,że jestem doskonale przygotowany. Statystyki Spartathlonu są nieubłagane, 1/3 uczestników osiąga metę. W celu większej motywacji stworzyłem wydarzenie na FB "Droga do Sparty". Dzięki temu miałem wsparcie kolegów i koleżanek z tras biegowych ale przede wszystkim mogłem podzielić się tym jak trenuję, jak przebiega regeneracja czy jaki trening ma wpływ na formę i jak przebiegają np. sprawdziany.

Pomyślałem, że skoro bieg z Aten do Sparty odbywa się z miasta do miasta po asfalcie oraz to, że miałem już za sobą w okresie przygotowań 3 biegi ultra w tym dwa w górach to kolejny wyjazd w góry nie uśmiecha mi się. Poza tym w przypadku obozu wychodzenie z jednego miejsca i wracanie po treningu po 30-35km było mniej atrakcyjne niż wyprawa np. z miasta do miasta. Nie miałem na celu zrobienia wyczynu bo wtedy biegłbym również przez całą noc. Celem był spory kilometraż tygodniowy i symulacja biegu ulicami z miasta do miasta. Oceniając możliości wiedziałem ,że aby nie przeciążyć organizmu powinienem zrobić maximum 260-280km w tygodniu wyprawy a dokładnie planowałem być 5 dni w trasie również po to aby nie przeciążyć organizmu w końcu to trening a nie zawody czy bicie jakiś rekordów. Łatwo policzyć iż wychodziło to około 55km dziennie.

Data wyprawy 10-14 sierpnia.

Czas na tzw. dawkę uderzeniową czyli konkret - trening trasa PRAGA - WROCŁAW ;-) Biegnę w stylu freestyle czyli jak oczy poniosą w miarę ścieżkami spacerowymi, rowerowymi, polnymi. Dystans całkowity teoretycznie wg google około 260 km. Dziennie od 50-55 km bez nacisku na tempo itp. Nie jest to w kategorii wyczynu ponieważ inaczej celem by było jak najszybsze pokonanie. Tutaj głównie chodzi o dzienny i tygodniowy kilometraż. Startuję 10 sierpnia z Pragi i powinienem dobiec w piątek popołudniu do Wrocławia by wrócić autobusem do Poznania. Prócz pierwszego noclegu reszta będzie brana po dotarciu do danej miejscowości. 

Wg założeń:
Dzień 1 - Mlada Boleslav
Dzień 2 - Jablonec nad Nysą
Dzień 3 - Jelenia Góra
Dzień 4 - Strzegom
Dzień 5 - Wrocław

Przyjazd ( 9 sierpnia 2015)

Popołudniu udałem się do Pragi, gdzie miałem już zarezerwowany nocleg. Podróż była długa bo aż 8h ale bez kłopotów i minęła spokojnie i komfortowo. 

Jeśli chodzi o tego typu biegowe wyprawy to nie miałem pod tym względem doświadczenia ale dzięki temu,że pogoda była iście grecka (o to mi też chodziło), mogłem mocno ograniczyć swój ekwipunek.

W sumie zabrałem: 4 koszulki, 3 pary spodenek, 4 komplety bielizny, kosmetyki codziennej higieny, 4 pary skarpet, camelbak i białą czapeczkę oraz oczywiście kartę bankomatową. Jak na tydzień niewiele ale również nie chciałem za dużo ze sobą nieść podczas biegu. Zależało mi aby w hotelach mieć śniadanie a posilałem się po drodze czy to robiąc zakupy w markecie czy jedząc coś ciepłego w zajeździe.

Ps. Jak wykazała praktyka tego typu bieg ale z serwisem, który podaje jedzenie, ubranie itp. jest o niebo łatwiejszy i pozwala na szybszy bieg.

Praga - po przybyciu odpoczynek, drobny posiłek i rano ku przygodzie ;)

Dzień 1 (10 sierpnia 2015)

Dzień pierwszy zapowiadał się baaaardzo słonecznie. Trasa z Pragi do Mlady Boleslav i pierwsze kroki ku nowemu doświadczeniu.

Trasę głównie wyznaczałem ścieżkami pieszymi jakie podpowiadał w smartfonie google map.

Mój cały pakunek,wszystko co powinno starczyć na tydzień w trasie ;) Pożyczony Garmin (mój padł tuż przed wyjazdem)

okazał się rozklejać po upałach (już był po "renowacji" i tuż przed wyruszeniem musiałem go otaśmować by działał prawidłowo ;) 

  

Przed 50 kilometrami trzeba zjeść solidne śniadanie. 

Co zjadłem widać na załączonym obrazku, prócz tego oczywiście zaopatrzony byłem w zapełniony węglowodanami 2 litrowy camelbak i batony.  

 

 Czas wyruszyć na pierwszą pięćdziesiątkę ;)

Droga jest oczywista, kierunek Wrocław !

Przebiegając ulicami, przechodnie zapewne nie zdawali sobie sprawę...dokąd biegnę ;)

Pierwsza przeszkoda ;) Po 2-3 kilometrach natrafiłem na tory, płoty i cierniste krzewy...ale przedarłem się by kontynuować wyprawę.

Super uczucie, wybiegłem z Pragi i teraz naprawdę zmierzam, przez łąki i pola do kolejnego miasta.

Cisza, spokój i samotność długodystansowca.

Pomimo,że google map wyznaczało trasy piesze to często zdarzało się, że ulica albo nie miała pobocza 

albo pobocze było zbyt wąskie a ruch samochodowy zbyt niebezpieczny i wtedy pozostawało biec obok jak na załączonej fotce

tj. przez pole na szczęście czasami z wydeptaną ścieżką.

Czasami i takie pole było terenem biegu....

Napotykane stacje benzynowe z klimatyzacją i lodówkami z zimnymi napojami były jak oazy na pustyni ;)

 W pełnym słońcu na otwartej przestrzeni hartowałem organizm do upałów panujących w Grecji.

W Polsce był to najgorętszy tydzień tego lata.

Ja widać nie każde pole było łatwe dobiegu, nawierzchnia była czasami uciążliwa i mocno spowalniała.

Wreszcie pierwszy przystanek blisko. Mlady Boleslav już blisko.

W pierwszy dzień prawie nikogo nie spotkałem na swojej drodze, głównie pola i ścieżki leśne z dala od domostw.

Wbrew pozorom to nie opalenizna ale efekt biegu po polach...

Jak zrelacjonowałem na gorąco po 1 dniu na FB: Uff dotarłem do hotelu, który mam tuż przed Mlada Boleslav. Dystans 51,8 km w 5:59 więc nie jakoś szybko ale bieganie często po piachu i polu lub szukanie jak ominąć autostradę zajmuje trochę czasu. W ciągu 6h wypiłem w sumie ponad 5 litrów. O ile na treningu 30 km a 35 km robi różnicę tak tutaj stwierdzam że 40 km a 50 km to już spora różnica. Upał mega, więc głowa mimo białej czapki trochę bolała. To zupełnie coś innego gdy na trasie nie ma żywej duszy ani supportu a przede wszystkim nie ma w czym zmoczyć czapkę bo jeziorka brudne. Nogi obecnie ok, zobaczymy jak jutro. Wg map czeka mnie od 53 do 57 km. Dzisiaj nic ciekawego na trasie nie było ale ostatnie 15km to już bieganie po polu i piachu aby było bezpieczniej.

Trochę przeszkadza camelbak bo rzeczy plus trochę jedzenia plus pełne picie to około 4kg. Jestem ciekaw jak jutro organizm zniesie kilometry i słońce. Tempa nie cisnę bo nie o to chodzi ale jak porównać dzisiejsze 50 km a prawie 250 km w większości w słońcu to się nie dziwię, że tylu Spartathlonu nie kończy. Trzymajcie kciuki.

Dzień 2 (11 sierpnia 2015)

Po spokojnej nocy i kilku tostach rano mogłem na spokojnie przygotować się do dalszej podróży. Trudów poprzedniego dnia nie odczuwałem więc  było dobrze.

Ale trzeba przyznać, że wszystko to jest czasochłonne tj. dotarcie do hotelu, kąpiel, przepranie rzeczy, zorganizowanie jakiegoś ciepłego posiłku, chwila relaksu

a rano przygotowanie rzeczy, sprawdzenie trasy i przygotowanie węglowodanów na trasę. Ale w tym cały urok. Choć tak jak podkreślałem, jeszcze łatwiej by było

gdybym tylko biegł czyli wstałbym zjadłbym śniadanie i niczym dalej się nie martwił ;)

Nic się nie zmieniło....upał na całego a z hotelu ciężko było wyjść. Wszystko to powodowało, że na trasę wyruszałem około 11 czyli w największy już upał.

Tym razem kierunek Jabloniec nad Nysą ;)

Po drodze muzeum Skody ale na zwiedzanie czasu tym razem nie było .

Ku radości obok pobliskiej galerii handlowej znajdowała się fontanna pozwalająca na schłodzenie się. Bieg przez duże miasto powodował, że kilometry szybciej leciały i ciągle coś się działo ;)

Postanowiłem zrobić drobne zapasy na trasę i nie mogłem się oprzeć by nie zatopić się w zimnym i świeżym arbuzie ;)

Wybiegam z miasta by ponownie znaleźć się na polach i drogach rzadziej uczęszczanych.

Byłem zaskoczony jak wielkie obszary pól np. ze słonecznikami są totalnie wyschnięte a plony zmarnowane.

Czasami te wyschnięte obszary ciągnęły się aż po horyzont ! To skutki wysokich temperatur i suszy.

Niedługo dotrę do gór, zacznie się bieg a pewnie i marsz by dostać się na szczyty.

Lekko szokująca sytuacja....but wtapiał się , powierzchnia rozgrzana do granic możliwości.

Czasami zamiast willi można spotkać coś na podobieństwo bunkru...taka "architektura" nie przypadła mi do gustu ;)

Przed wyprawą śmiałem się aby nie okazało się, że dobiegam  do rzeki a most okaże się 10 km dalej....

ten był w remoncie ale można było na szczęście po nim przejść.

Uff tylko 17 km do Jablonca i wreszcie upragniony nocleg i odpoczynek.

Mimo późno popołudniowej pory temperatura nadal utrzymywała się aż 34 C !

A tak relacjonowałem na gorąco: Trochę z opóźnieniem dzień drugi. Tym razem było już lepiej ponieważ trasa przebiegała w większości przez miasteczka wiec już nie było mozolnego biegu przez pola. Temperatura doskwiera. Na ostatnich 10 km miałem 4km podejścia wiec było co robić. Gdyby pogoda była do 20 c sprawa byłaby znacznie łatwiejsza bo nogi dają radę. O dziwo wyszło tez dokładnie 51.8 km w 6:28. Bardzie zadbałem o jedzenie i nawadnianie. Najbardziej utrudnia w kolejności słońce, żołądek ((bo ile można tych płynów ładować a ze zmęczenia w upale za bardzo nie chce się jeść) i niesiony plecak z rzeczami piciem.

Dzień 3 (12 sierpnia 2015)

Na ten dzień czekałem z niecierpliwością ponieważ wiedziałem, że tego dnia dotrę wreszcie do Polski ;)

Zmieniało się też otoczenie na górskie i przyjemniejsze do długich wybiegać. Poza tym miło było znowu zawitać do Szklarskiej Poręby ;)

Po dobrym śniadaniu w formie bufetu śmiało można było wyruszyć w drogę - do Polski ;)

Ten dzień to głównie pod górkę, pod górkę i jeszcze raz pod górkę. 

Tego dnia nie było aż tak gorąco, mocno chmurzyło się a burza w górach wydawała się niebezpieczna.

Kiedy pioruny błysnęły przede mną postanowiłem schronić się, akurat w pobliżu był kościół ;)

Na szczęście burza przeszła bokiem, wypogodziło się ale to oznaczało powrót upału.

Każda możliwość schłodzenia się była przeze mnie wykorzystana.

Kierunek Harrachov i do Jeleniej Góry (kolejny nocleg)

Jak policzyłem nawet 10 km podejścia serpentynami, było co robić.

Chwila wytchnienia i odsapnięcia. Jedna z nielicznych chwil odpoczynku

Harrachov już blisko, przydałby się jakiś ciepły posiłek, nie miałem okazji zjeść tradycyjnych knedliczków więc jest okazja

I zapowiadane knedliczki ;) Nabrałem sił i mogłem ruszyć w dalszą trasę

Wreszcie dotarłem do Harrachova ale to jeszcze nie koniec dzisiejszej podróży

 Jedna z najpiękniejszych chwil tej wyprawy...wreszcie Polska ! Uczucie kiedy przekroczyłem "granicę" czesko-polską było niesamowite,

dostałem skrzydeł i i zupełnie nie czułem zmęczenia ;)

Kilometry leciały szybko i niedługo potem przez Jakuszyce dobiegłem do Szklarskiej Poręby.

Ledwo wbiegłem do Szklarskiej a już spotkałem znajomych ;-) Porcja pierogów, żurek i w drogę do Jeleniej Góry 

Za mną już ponad 18h biegu. Tego dnia tylko niewiele ponad 47 km z czego oczywiście nie byłem zadowolony ale zapadający zmrok (zbyt długie przystanki na posiłki i bardzo górzysty teren) spowodowały, że po wybiegnięciu ze Szklarskiej już zapadał zmrok, a po około 10-11 kilometrach gdy byłem pomiędzy mniejszymi miejscowościami już było totalnie ciemno. Dodatkowo okazało się, że trasa nie ma pobocza. Na trasie był spory ruch ponieważ Jelenia Góra była kilka kilometrów stąd, podążanie dalej byłoby niebezpieczne.

Podjąłem decyzję by cofnąć się 2-3 km do centrum miasteczka gdzie wcześniej zauważyłem knajpkę z noclegami. Na szczęście było wolne miejsce a do tego spotkałem znajomych i kolejna noc upłynęła spokojnie (ale miałem dodatkowo 4-6km w nogach).To była dobra decyzja ale oznaczała, że następnego dnia muszę wybiec wcześniej by kilka kilometrów dobiec do Jeleniej Góry i potem już wg rozpiski do miejscowości Strzegom. 

Dzień 4 ( 13 sierpnia 2015)

Cały czas forma dopisywała, za mną ponad 150 km ale sił miałem jeszcze sporo. Kolejny cel to Strzegom.

Zakupy w pobliskim markecie pozwoliły na uzupełnienie zapasów jedzenia na trasę. Oczywiście temperatura była ponad 30 C.

Wizyty w sklepach po drodze w celu zakupu zimnej coli lub orzeźwiających lodów stały się już normą.

Góry zostawiłem za sobą, powrót na drogi wiejskie i pola plus oczywiście nieustający upał.

Ponieważ kolejny raz jedna z ulic nie miała bezpiecznego pobocza pozostało kilkaset metrów przedzierać się przez taki teren ;)

Od miasteczka do miasteczka. Godziny leciały i powoli zapadał zmrok.

Tego dnia również nie obyło się bez przygód. Zmrok szybko zapadł a ja znalazłem się w szczerym polu. Trzeba było jak najszybciej znaleźć nocleg.

Widząc w oddali światła i trasę szybkiego ruchu, sądząc ,że znajdę tam jakiś nocleg musiałem odbić i 2-3 kilometry po ciemku przedzierać się przez pole.

Niestety po dotarciu okazało się ,że noclegu w tym miejscu ale lokalni mieszkańcy pomogli dotrzeć do pobliskiego hostelu i mogłem spokojnie zasnąć przed kolejnym etapem.

Tak wyglądały stopy i buty po kilkukilometrowym przedzieraniu się przez pole ;) Ważne, że dotarłem ;)

Dzień czwarty był trochę bardziej łaskawy jeśli chodzi o słońce ale nadal było parno. Zdecydowanie za dużo czasu spędziłem na przerwach posiłkowych. Obfitował tez w mega krążenie po polach i omijanie tras szybkiego ruchu, które nie posiadały pobocza. Przyznam, że na tym etapie nieźle się umęczyłem po tych polach. Skutki można zobaczyć na zdjęciu. Do ciągnąłem do 207km

Dzień 5 (14 sierpnia 2015)

 

 Przede mną był ostatni etap. Aby zdążyć na powracający autokar do Poznania musiałem: szybciej wybiec, ograniczyć czas na postoje w celu pożywienia się

zwiększyć tempo i skoncentrować się na celu - Wrocławiu ;)

Aby było uczciwie uwzględniając pomoc lokalnych w dotarciu do najbliższego noclegu pobiegłem rano kilka kilometrów i powróciłem do punktu wyjścia.....cóż po godzinie dopiero zaczynałem dalszy piąty etap. Psychologicznie nie było to łatwe ale dzięki temu osiągałem wyznaczony przez siebie kilometraż podążając wyznaczoną trasą. 

Nadal na drodze były pola i łąki, które spowalniały bieg.

Miałem w nogach już trochę kilometrów a do centrum Wrocławia jeszcze 53 km.... ;-)

Z utęsknieniem będę wypatrywał granic Wrocławia i tablicy miasta .

Po asfalcie by przycisnął tempo ale brak pobocza spowodował,że kilka kilometrów musiałem pokonać przez taki teren.....

Nawet jakaś kopalnia odkrywkowa się trafiła, trzeba było nadłożyć trochę trasy

246km..czyli dystans Spartathlonu, na raty w 30:44 ;) Oj gdyby faktycznie tak pobiec jednym ciągiem....

Na liczniku prawie 250 km. Stopy już bolą ale napieram bo do Wrocławia już niedaleko..

Rany....dobiegłem ;-) teraz mam aż dwa dni wolnego, kino i KFC ;-) wyszło 259,7 km ale dokręciłem do 260,5 bo była w pobliżu Biedronka.

W piąty dzień biegłem prawie jak na skrzydłach, prawie ponieważ wiadomo, że zmęczenie materiału już było. Tym razem postanowiłem, że nie napełniam camelbaka przynajmniej na początku i nie zabieram śniadania. Faktycznie dużo lżej i dużo lepiej się biegło. Aby zdążył na autobus do Poznania postanowiłem też, że nie będę rozsiadał się na posiłki. Dzięki temu dobiegłem na 1h przed odjazdem autobusu ;-) uffff.

Sprawdziłem i cały bagaż z napełnionym camelbakiem to około 4-4,5kg . Z pustym camelbakiem miałem blisko 2kg mniej i to robiło różnicę. Na tym etapie na około 20 km przed końcem, trudnym momentem było ominięcie wiaduktu co zakończyło się przeprawą przez krzaki z kolcami i oset. Dystans Sparty zanotowałem na zegarku w 30h i 44 minuty. Oczywiście nie te warunki, nie ta trasa i jednym ciągiem ale niech to będzie dobry zwiastun a przede wszystkim psychologiczne nastawienie. Na pewno można było wiele z tego zdjąć gdyż mocno spowalniały pola.

W zasadzie cały dystans pokonywałem w mocnym słońcu a na Sparcie jednak mamy też noc. Zauważyłem, że jak tylko słońce jest niżej natychmiast odżywam. Pocieszające jest też to, że cała wyprawa zakończyła się bez żadnego odcisku i w zasadzie przez to , że tempo było wolne to nie mam zakwasów, normalnie można funkcjonować itp.

Dużą trudność sprawiał brak punktów odżywczych jak na zawodach. Biegłem w upale często przy ruchu samochodowym zatem i tutaj nastąpiła dobra adaptacja. Dystans pokonywałem od drugiego dnia w całości i konsekwentnie metodą 8 minut biegu, 2 minuty marszu chyba, że było podejście w górach lub musiałem szukać alternatywnej trasy lub przeprawiałem się przez pola i krzaki.

Ustanowiłem nowy rekord kilometrażu w tygodniu. 281km... ;-) Obecnie mam przebiegnięte 412 km w dwa tygodnie , a 340 km w 10 dni (w tym jeden dzień wolny) czyli średnia z ostatnich 10 dni to 34 km ;-), średnia na dzień treningowy w sierpniu to 31,69km (13 treningów w 14 dniach)

To tyle ze statystyk.

A tak dokładnie wyglądała wyprawa dzień po dniu.

Poniedziałek – 51,8
Wtorek – 51,8
Środa – 47,4
Czwartek – 56
Piątek – 53,5
Razem: 260,5 km

Zebrałem wiele doświadczenia. Na pewno taka wyprawa jest niebezpieczna z uwagi na drogi bez pobocza, których za bardzo nie ma jak czasem ominąć oraz ruch samochodowy. O ile samemu łatwiej zareagować na dane sytuacje to w parze lub kilka osób mogłoby to być trudniejsze. Co innego support i eskortujący samochód. 

Wydaje mi się, że poprzez te przygotowania i wyprawę stałem się dojrzalszym ultrasem. Zobaczymy jak to zaprocentuje na przyszłość. Jedno jest pewne, swoją przyszłość zwiążę z biegami ultra. Jeszcze tylko zrobię życiówkę w maratonie < 2:50 i zadomawiam się w ultra.

Bo to niesamowita przygoda za każdym razem...