Oczywiście teraz łatwo pisać z perspektywy kanapy, popijając kawę i wspominać…ale aby można było wspominać i to z zadowoleniem, trzeba było wylać dużo potu na treningach, mądrze poukładać przygotowania i starty a przede wszystkim wierzyć, że dystans nie jest barierą.
Droga do mega-ultra…z głową, pasją i wiarą, że uda się…
Relację dedykuję wszystkim, którzy wsparli mnie ciałem, duchem, smsem czy telefonem mobilizując mnie by osiągnąć metę ;)
DZIĘKUJĘ !
Artur Kujawiński
Cieszę się, że bez względu na to o ile wydłużał się dystans ultra Biegu 7 Szczytów przebiegającego przez Kotliną Kłodzką nie miałem wątpliwości, że metę muszę osiągnąć. Dzięki wielkiemu wsparciu znajomych, rodziny i wszystkich kibicujących, dzwoniących i wysyłających smsy a także dzięki świadomości, że moje postępy na trasie śledzone są on-line za pomocą GPS miałem więcej siły, motywacji i samozaparcia, że muszę... muszę i dobiegnę do celu.
Start w Rzeźniku
Po intensywnych przygotowaniach zimowych do wiosennego maratonu, kolejnym etapem był udział w Biegu Rzeźnika, uważanego za jeden z najtrudniejszych biegów górskich w Polsce. Dystans 78 km szlakiem beskidzkim oraz nietypowa formuła biegu w parach były doskonałym etapem do sprawdzenia się.
Postanowiłem wziąć w nim udział wraz z moim kolegą Bartłomiejem Mikołajczakiem, który solidnie przygotowując się podszedł do sprawy bardzo poważnie. Był to jego debiut w biegach ultra zatem nie było żartów i obijania się. Ja utrzymując formę przygotowaną na wiosnę (Rzeźnik odbywał się 31 maja) utrzymałem kilometraż i byłem gotów na tempo jakie podyktuje Bartas. Ponieważ wiedziałem, że jest przygotowany na tempo maratońskie około 3;10 więc byłem pewny, że będzie nam się dobrze biegło. Dla mnie był to dziesiąty bieg ultra, więc wiedziałem, że to ja będę jego podporą a przynajmniej powinienem być - będę starał się doradzić, pomóc na trasie i motywować do dalszego biegu. Pamiętajmy jednak, że nigdy nie można być tego pewnym i role mogłyby się odwrócić, w końcu to dość długi bieg. Nie określaliśmy wyśrubowanego czasu ale uznaliśmy, że wynik w granicach 12 godzin będzie przyzwoity. To góry i należy spodziewać się zmiennej pogody zatem wiele zależy od panujących warunków a te nie były na początku łaskawe. Ja postawiłem sobie cel, że jeżeli dobiegnę do mety uśmiechnięty i z rezerwami to znaczy, że moje treningi idą w dobrym kierunku i jestem w stanie przygotować się do ultra na dystansie ponad 200 km.
Była to też doskonała okazja aby na spokojnie wypróbować suplementy, ubranie, taktykę, odżywanie na trasie i dalsze poznawanie własnego organizmu.
Zanim wystartowaliśmy był czas na integrację, odprawę i wypoczynek. Ponieważ start do biegu odbywał się w nocy o 3:30 przyjechaliśmy 1,5 dnia wcześniej aby na spokojnie wypocząć i wyspać się. O popularności i legendzie biegu niech świadczy to, że 300 drużyn zapisało się w około godzinę !
Zmontowaliśmy wspaniałą ekipę prawdziwych pasjonatów biegów ultra.
To gwarancja tego aby nie tylko zmęczyć się ale i spędzić miło czas w świetnym gronie i podjeść przepyszne pierogi ale to już po biegu ;)
Odbiór numerów, kilka wskazówek i możemy spokojnie zająć się rozmowami ze znajomymi i opracowaniem menu kulinarnego na popołudnie.
Niebieska ekipa Maniaców nadjechała ;)
Ostatnie analizy trasy i taktyki
Gdyby ktoś był ciekawy co ultrasi jedzą przed startem na własnym pasta party ;) to teraz można zobaczyć nasze dania czyli przede wszystkim makaron z sosem bolońskim lub podobnym tego typu.
Ja tradycyjnie dzień przed nie jadłem mięsa więc dodałem sobie jeszcze tuńczyka w oliwie,
mięso za długo by się trawiło przed biegiem, który był o świcie.
Gdybyście widzieli tą pogodę tuż po obudzeniu….mieliśmy wielkie obawy, budząc się praktycznie o północy padał deszcz…wychodząc na balkon człowiek najchętniej wróciłby pod kołdrę. Praktycznie trzeba było zmodyfikować wyjściowe ubranie na np. pelerynę przeciwdeszczową..
Całe szczęście, że zanim dojechaliśmy na miejsce startu deszcz już przestał padać i więcej się nie pojawił.
Wiedzieliśmy jednak, że to oznacza błoto poślizgowe na trasie.
Start ultrasów - gdy normalni ludzie o tej godzinie smacznie śpią w łóżkach...
Prawda, że niesamowita atmosfera?
Ja i Bartas, razem będziemy się wspierać na trasie, bardzo zgrany duet !
A to Maniacka ekipa przed startem ;))) Humory dopisują bo jesteśmy pozytywnie zakręceni.
Pierwszy z lewej Laszlo czyli nasz guru ultra, który tutaj zrobił sobie trening bagatela 90km ;)
Grunt to dobrać się w odpowiednie pary, niektóre bez sensu rozdzielały się na kilkaset metrów. My od początku do końca razem.
No to lecimy ku przygodzie ;)
Nocka szybko minęła i z radością dobiegliśmy do pierwszego przepaku, wreszcie można było spotkać trochę kibicujących znajomych.
Bartas wcina kanapkę, czyli jest dobrze ;) Zmęczenia jeszcze nie ma
Całe szczęście gdy dojechaliśmy na miejsce startu przestało padać ale błoto w lesie pozostało.
Błoto to baaaardzo spowalniało jak się okazało podczas biegu. Czasami walka była nie tyle o tempo ale o utrzymanie równowagi.
Były momenty gdy błoto poślizgowe było naprawdę mocno poślizgowe ;) Nie zapomnę jednego zbiegu gdy cały w błocie sprawiał wrażenie zjeżdżalni błotnej. Chwilę się zastanawialiśmy ale wybraliśmy schodzenie bokiem za pomocą wystających gałęzi, zjazd mógłby grozić kontuzją ;)
Kolejny przepak i kanapki a nie ma to jak dobra kanapka na punkcie ;) Jak widać uśmiech od ucha do ucha bo czym tu się przejmować, pogoda jest, doborowe towarzystwo jest, bułki rozdają a nogi jeszcze nie bolą ;)
Drugi przepak….co my tu mamy ;) Każdy spakował to co potrzebował,przewidział i to co chciałby zastać na punkcie. Ja standardowo na każdy punkt pakowałem , batony, żele, rodzynki, węglowodany, moją odżywkę Hornet Juice oraz rzeczy na przebranie gdyby sytuacja tego wymagała lub w przypadku zmiany pogody.
Może żelka bo chyba za dużo zabrałem ;)
Jak się czujemy Bartas? Wybornie ;) Zjemy bułę i w drogę ;) Czyli pełna troska, zrozumienie i wsparcie ;)
A tak wyglądały buty na drugim przepaku, dzisiaj stwierdzam ,że Asics Attack są dla mnie w taki teren najlepsze ;)
Czy my wyglądamy na zmęczonych ;))) Kilka fotek i możemy dalej ruszyć w drogę ;)
Bajeczne widoki, to właśnie magia górskich biegów ultra ;)
Jak widać humory dopisywały, daleko jeszcze? ;-) Jeszcze tylko kilka górek i ostatni przepak.
Dobiegamy na ostatni przepak ;) Uwaga, szykować jedzonko ;)
Założenie by Rzeźnik był przyjemnością udaje się utrzymać do końca ;)
Ostatni punkt Berechy i lecimy na końcówkę ;)
Ależ już byliśmy głodni, jeszcze 15 km i meta ;-) Głęboki oddech, jeszcze jedna spora górka i długi zbieg do mety.
Kilka górek i jesteśmy na mecie ! 12h i 25 minut, jesteśmy zadowoleni !
I tak oto cali i zdrowi, razem dobiegliśmy do upragnionej mety.
Dobrze wykonana robota ;) I super współpraca na trasie . Czas 12:25 jak na tak błotniste warunki (za to bez kryzysów i w dobrym samopoczuciu) całkowicie nas satysfakcjonował. Ale, żeby nie było…nie obijaliśmy się, mocno pracowaliśmy na trasie i oczywiście byliśmy bardzo dobrze przygotowani ;)
Zaczynaliśmy w deszczu, skończyliśmy w słońcu.
Wyjątkowy medal, pamiątka po wspólnym biegu. Dziękuję Bartkowi za niezapomniany ultramaraton !
Teraz luz ,blues. Chwila wytchnienia.
Tak wyglądały moje buty po biegu. Ponieważ trzy lata nie biegałem ultra koncentrując się na poprawie wyników w maratonie (co się udało) stąd była pewna obawa jak obecnie organizm poradzi sobie z terenem górskim i długim dystansem a przede wszystkim z długim przebywaniem na trasie. Okazało się, że w miarę upływu lat i systematycznego treningu jest coraz lepiej i Rzeźnik przebiegnięty w 12 godzin i 25 minut był dobrym sprawdzianem wg oczekiwań. Przy okazji przetestowałem żele, batony, ubranie, techniczne sznurowadła Xtenexy oraz taktykę i odżywianie.
Obóz
Kolejnym krokiem i dzisiaj wiem, że był to strzał w dziesiątkę – był obóz Granią Tatr. Obóz na którym trenerem był Marcin Świerc obecnie najlepszy polski górski ultras, który z sukcesami rywalizuje z europejską a wierzę, że niedługo ze światową czołówką.
Było to doskonałe odcięcie się od cywilizacji, laptopa i telewizji. Każdy dzień był bardzo dobrze przygotowany a dużym atutem było specjalne menu osobiście przygotowywane przez Anię naszą trenerkę od zajęć jogi. Jedzenie było przepyszne i dalekie od sklepowej chemii. Będące dla mnie nowością zajęcia jogi były ku mojemu zdziwieniu wymagające i....wyczerpujące. Do tej pory myślałem ,że joga to leżenie i słuchanie muzyki czyli obijanie się a okazało się, że to konkretny wartościowy trening. Opiekowały się nami również: Monika Strojny i Justyna Żyszkowska. Zakwaterowani byliśmy w pięknej Willi Wojciechowo, w pokojach 2 osobowych. Trafiłem na dobrego kompana obozu, którym okazał się Krzysztof Emanuel.
W ciągu obozu przebiegliśmy takie trasy jak:
- Dolina Chochołowska - Wołowiec - Starorobociański Wierch - Ornak - Dolina Kościeliska
- Murowaniec - Krzyżne- Dolina Pięciu Stawów
- oraz zawody Perły Małopolski - Małe Ciche (trasy do wyboru: 3, 10 i 21km)
Podczas jednego z treningów interwałowych na tej samej ścieżce w Centralnym Ośrodku Sportu w Zakopanem spotkaliśmy trenującą Justynę Kowalczyk. W tym samym czasie stacjonowali też bracia Lewandowscy, Marcin i Tomek.
Zanim przystąpiliśmy do interwałów oczywiście solidna rozgrzewka zakończona przebieżkami.
Interwały 5x 1200 na pętli z lekkim podbiegiem dały popalić w płucach.
Była walka...w końcu po to tutaj przyjechałem.
Żadna „górka” nam niestraszna. Wspaniała ekipa ! Tutaj już zbiegamy z Kasprowego
Zasłużony odpoczynek po długim wybieganiu ;) Było co robić na pierwszym etapie trasy Granią Tatr . Około 5 godzin biegu.
Przyjechałem rano na drugi dzień obozu i już na dzień dobry dłuuuuga wycieczka ;)
Wspomniane zajęcia jogi. Jako żółtodzioby nieźle się napociliśmy
Dla takich widoków właśnie chce się biegać ultra
Jeden ze zdobytych biegiem szczytów ale to jeszcze nie była połowa treningu.
Po takiej dawce treningów chętni mogli w ostatni dzień wziąć udział w biegu cyklu Perły Małopolski na dystansach do wyboru 3,10 lub 21.
Oczywiście wybrałem 21 km aby nabić jeszcze kilometry oraz aby zmierzyć się z kolejnym wymagającym biegiem.
Trasa miała być głównie szutrowa stąd po całym tygodniu biegania w butach trailowych po górach zdecydowałem się na startówki. Niestety w lesie i na podbiegach były błotniste tereny co zabierało siły i czas. Na niewielkich asfaltowych odcinkach udawało się odrobić dystans. Około pół godziny przed końcem lunęła potężna ulewa, która spowodowała,że na zbiegach biegliśmy jak na złamanie karku w każdej chwili ryzykując upadkiem. Walka była niesamowita ponieważ przecież w nogach było już ponad 150 km w nogach po 6 dniach obozu. W efekcie końcowym zająłem 16 miejsce na około 150 osób, czas 1:47:56. Czas oczywiście nic nie mówi ale było to 21 km ciągłej walki z błotem i ciężkimi nogami Na starcie widać było, że są to lokalni biegacze górscy zaprawieni w tamtejszym terenie.
Na trasie spotkałem obozowego kolegę Jarosława Maślankę
Walczyliśmy ramię w ramię, tym razem Jarek przybiegł tuż przede mną ;)
Podsumowane obozu:
Cały tydzień to aż 175 km !!! ;) prawie wszystko po górach. Oto jak było:
1. PON - w Poznaniu 14 km i szykowanie do wyjazdu
2. WT - przyjazd o 7:30 i już o 8:15 wycieczka biegowa w góry - 35 km (mega trudna trasa czas 5:28)
3. ŚR - rano interwały 5x1200m na asfaltowej ale pagórkowatej trasie, spokojnie między 2 a 3 zakresem. Między czasy to : 4:24 (za szybko), 4:32, 4:32, 4:34, 4:28 przerwy 5 minut w truchcie.
Cały trening 13 km z opakowaniem, wieczorem wymagająca trasa po górkach jakieś 9,5 km średnia 5:00 ale momentami po 4:20-4:30 na zbiegach. Cały dzień około 22,50 km
4. CZW - 22km po górkach wymagająca trasa w deszczu - 3h 15 minut
5. PT - wycieczka biegowa 38 km bardzo trudna trasa 6h i 30 minut (na zbiegach nawet po 4 h biegu miałem siły przyspieszać do 4:20-4:30
6. Wbieg na Kasprowy i zbieg po herbatce - razem 20,5 km
7. Zawody na błotnistej trasie 2 pętle po około 10,25km, asfaltu 2-3 km, mocny II zakres, 16 miejsce na około 150 osób, czas 1:47:56 Perły Małopolski. Na zbiegach błotnistych ostre tempo, na asfalcie leciałem po 3:40, podbiegi w strasznym błocie. Z rozgrzewką jakieś 22,5 km
+ w tygodniu 2 razy była joga po godzinie i 2-3 razy gimnastyka poranna 45 minut o 7:40 przed śniadaniem.
Jak widać strasznie mocny tydzień, przewyższeń w sumie prawie 7000m zrobionych w tydzień.
Obóz górski w Tartach pod wodzą najlepszego w Polsce ultramaratończyka górskiego Marcina Świerca, przede wszystkim oderwanie się od cywilizacji, treningi przynajmniej dwa raz dziennie + ćwiczenia uzupełniające i to co cenne bieganie po górach. W sumie wyszło tego w ciągu tygodnia 175 km ! W tym dwie wycieczki 5,5 h i 6,5 godziny a cały obóz na zakwaszeniu zakończony mocnym półmaratonem górskim. Tak przygotowany wróciłem z obozu na 3 tygodnie przed startem. Pozostało podtrzymać formę i przygotować ekwipunek na bieg.
Dolnośląski Festiwal Biegów Górskich - najdłuższy bieg w Polsce
Na ten bieg zapisałem się z myślą, że jeżeli marzę o Spartathlonie to trzeba takiemu wyzwaniu jak Bieg 7 Szczytów wyjść naprzeciw, szczególnie, że to pierwsza edycja najdłuższego jak do tej pory biegu ultra w Polsce. Początkowo organizatorzy podawali iż dystans wyniesie 210-215 km co stanowiło przede wszystkim magnez przekroczenia w biegu 200km. I wielu pewnie stając na starcie te liczby miało w pamięci. Czy można się do takiego biegu przygotować? Z całą pewnością kwestia tego czy chcemy w takim biegu zająć konkretne miejsce, czas, czy też ukończyć – dotrzeć do mety. Im dłużej o tym myślałem tym bardziej byłem przeświadczony, że pewnie większość uczestników stając na starcie nie jest świadoma na co się porywa. Im bliżej było biegu tym bardziej wiedziałem, że samo osiągnięcie mety będzie sukcesem gdyż niewielu tą metę osiągnie. A jak przygotować się do pokonania dystansu ponad 200 km ? Przede wszystkim zbierając doświadczenie na krótszych biegach ultra, poznając swój organizm, zapoznając się z własnym bólem mięśni i umysłu. Dla mnie też przede wszystkim mentalne nastawienie.. Tak zwyczajnie po męsku. Skoro podjęło się wyzwanie, jest jeden wariant - osiągnąć cel, bez wahania czy dobiegnie się do 100, 150 km itp. Oczywiście już podczas biegu wyznaczamy sobie mniejsze cele np. do najbliższego przepaku. Ale stając na starcie musimy wiedzieć – meta , to jedyny cel. Dystansu się nie bałem czasu spędzonego na trasie również nie. Teren wiedziałem, że będzie należał do łatwych ale wielką zagadką byłą kwestia snu… Jeszcze nigdy nie testowałem krótkich drzemek a takie właśnie miałem zamiar robić. Liczyłem na to, że na trasie będą 2-3 punkty z masażem podczas którego mógłbym się zdrzemnąć ale niestety takowych nie było. Pozostało w momencie gdy oczy będą się zamykały szybko nastawić w komórce alarm na nierówną ilość minut tak psychologicznie aby nie przyszło do głowy zasypiać na dłużej, np. na 14 lub 17 minut i położyć się na miękkiej trawie na poboczu. Bez obaw w lesie samochody nie jeżdżą ;)
Moje ścigacze w góry czyli Asics Fuji ES
Teraz po biegu gdy już wiem,że punkty odżywcze były za ubogie przydałby się do tego zestaw termosów np z barszczem lub zrobione naleśniki z nutellą itp. Coś odmiennego w smaku i konsystencji niż żele i batony ;)
Było 15 punktów odżywczych w tym 3 przepaki. Wolałem zabrać więcej niż mniej i biec nie martwiąc się. Zatem prócz obowiązkowego wyposażenia z którym biegłem : folia NRC, wiatrówka, zapasowe baterie do czołówki i oczywiście czołówka (wybrałem taką ,która ma spory zasięg – 60m), :
- żelki
- vitargo Professional z kofeiną aby nie chciało się spać, ponieważ zaczynaliśmy o 18 zatem to Vitargo poszło na pierwszą partię , od rana w ciągu dnia piłem Vitargo Elektrolyte
- na wszelki wypadek w saszetce kawę i to był trafny wybór
- cola !
Tak wygląda prawdziwe pakowanie ;) Z uwagi na długość biegu i czas działania zegarków z GPS miałem
ich w sumie aż 3 Garminy, jeden swój i dwa pożyczone od klubowych kolegów. Na zdjęciu około 1/3 ekwipunku.
Na trzy przepaki trzeba było przygotować trzy komplety zarówno suplementów jak i ubrań i ekwipunku.
Tutaj jak widzicie poukładane 3 komplety, do tego dochodziły 3 paczki z odżywkami dobranymi wg sprawdzonych już preferencji (żele, daktyle, batony proteinowe i energetyczne, Vitargo, Hornet Juice i odmulająca cola.
Na miejsce biegu do Lądka Zdrój gdzie znajdowało się biuro i meta wybrałem się ze znajomymi Maciejem i Ulą. Start umiejscowiono w sąsiedniej miejscowości Stronie Śląskie do której było blisko więc nie stanowiło to żadnego problemu.
Ponieważ start do biegu był w czwartek 18 lipca, przyjechaliśmy koło południa dzień wcześniej aby w spokoju odebrać numery i pakiety startowe oraz porządnie się wyspać. Z miejsca noclegu do biura i mety miałem około 400 metrów zatem miejscówka super ;) Ponieważ bieg był na dystansie ponad 200 kilometrów więc nie było sensu nabijać w tygodniu kilometrażu i we wtorek zrobiłem jedynie rozruch 6 km ;) Całe szczęście, że pogoda dopisywała. Najważniejsze ,że nie spodziewano się opadów i tym samym błota. Samo pakowanie na 3 wyznaczone przez organizatorów przepaki jest prawdziwym wyzwaniem. Trzeba bowiem przewidzieć wiele rzeczy, wiele sytuacji i być w pełni wyposażonym. W biegach ultra decydują detale, małe obtarcie może przerodzić się w dużo większe w konsekwencji uniemożliwić kontynuację biegu. Również zamulenie żołądka może odciąć pokłady energii.
Najwyższy punkt: Śnieżnik (1425 m. n.p.m),
Najniższy punkt: rzeka Nysa Kłodzka koło Barda (261 m. n.p.m),
Różnica wysokości 1164m.
Całkowite wzniesienie terenu: 7635m.
Całkowity spadek terenu: 7670m.
Tak wyglądał profil i trasa biegu...wyglądała jak wyprawa drużyny pierścienia w powieści Tolkiena - Władca Pierścieni.
Pod względem oznaczenia trasy co dla mnie było bardzo ważne aby na tak długim dystansie nie zgubić się, organizator spisał się wybornie. Trasa na długości ponad 200km była oznaczona taśmami co około 200m ! Jedynie punkty odżywcze urozmaiciłbym o dodatkowe 2-3 gorące posiłki oraz zapewnienie ciepłej kawy i herbaty (tego było zdecydowanie za mało).
Z całego biegu pamiętam jedynie urywki, migawki. Jak fragmenty filmu.
Spokojni i zrelaksowani czekamy na start ;) Jest MOC ;)
Stojąc na starcie miało się dziwne uczucie, że człowiek wyrusza w dwudniową podróż praktycznie bez noclegu. Ileż trzeba mieć w sobie pokładu energii, wsparcia i motywacji by dobiec.
Wiedziałem,że Maciej pobiegnie znacznie szybciej ode mnie ale duchowo się wspieraliśmy. Jeszcze na pierwszym punkcie odżywczym widzieliśmy się a potem każdy własnym tempem walczył. Dzięki pomocy znajomym i komunikacji widzieliśmy jak na trasie nam idzie i gdzie w stawce uczestników się znajdujemy ;)
Ruszyliśmy spokojnie, nie szybciej niż 6 min na km. Była godzina 18:00 zatem jeszcze było jasno. Oczywiście dla nas wszystkich biegających już ze sporym doświadczeniem tempo po 6 min/km jest bardzo wolne ale wiedząc jaka będzie średnia z całego dystansu trzeba było zachować umiar w tempie. Dla mnie wyznacznikiem był mój klubowy kolega Maciej czyli Laszlo z takimi życiówkami jak 100km w 7:52 czy ponad 200 km w 24 godziny.
Wiedziałem, że pobiegnie mocno i nie ma co przed niego wybiegać. Wielu pognało do przodu w tempie około 5:30 i szybciej co na tym etapie biegu było absurdem. Maciej spokojnie biegł w połowie stawki, przesuwając się bez pośpiechu do przodu. Ja mając go na początku w zasięgu wzroku wiedziałem, że już jest dobrze i nie należy zbliżać się bardziej znając swoje miejsce w szeregu. Zdradzę, że Maciej w końcowym efekcie zajął 9 miejsce w generalce i miejsce na podium w klasyfikacji wiekowej !
Pierwsze punkty odżywcze były formalnością, pierwsze kilkadziesiąt kilometrów zwykłą przebieżką ;) Biegliśmy w małych grupach do około 60 kilometra czyli do świtu.
Pierwsza noc minęła szybko i bezsennie. Potem od świtu niewiele pamiętam. Bieg był już samotną podróżą w nieznane. Człowiek pozostał z własnymi myślami a różnice między biegaczami zrobiły się na kilkadziesiąt minut. Pamiętam jeszcze pierwszy przepak. Część osób robiła drzemkę na ławkach, były drożdżówki ale o zgrozo nie było kawy. Na szczęście byłem przezorny i miałem ze sobą saszetkę 3 w 1 ale owa saszetka była tylko awaryjna i zawierała za mało kofeiny by pobudzić po całej nocy biegu. Cóż nic innego nie miałem , dobrze,że chociaż udostępniono mi ciepłą wodę do zalania mojej kawy.
Zdjęcie po 24 godzinach biegu i napieramy ;) (fot: Andrzej Brandt)
Kiedy po południu słońce już dosyć mocno paliło nasze oblicza pojawiły się oznaki zmęczenia i senności. Czas było wypróbować szybkie drzemki kilkunastominutowe. Organizm zareagował bardzo dobrze. Jedna kilkunastominutowa drzemka pozwalała na regenerację i zgromadzenie sił na kolejne kilka godzin. Punktem kulminacyjnym biegu był drugi przepak w Kudowie Zdrój. Tutaj nastąpił totalny pogrom uczestników. Był to 120 kilometr, wszyscy byli zmęczeni całonocnym biegiem i upałem za dnia. U wielu kończyła się motywacja, pojawiły się odciski, obtarcia i kontuzje. Ja miałem na każdy przepak przygotowaną wazelinę i nowe skarpety. Po zdjęciu zabrudzonych skarpet, oczyszczeniu stóp i nałożeniu nowej delikatnej warstwy wazeliny mogłem po zmianie skarpet ruszać w trasę. Proces ten wykonywałem na każdym przepaku. Noce były ciepłe więc mogłem biec nawet w krótkim rękawku. W Kudowie Zdrój postanowiłem strategicznie przed drugą nocą zdrzemnąć się 40 minut, nabrać sił, przemyśleć dalszą drogę i strategię. Miałem to szczęście ,że miałem wielkie wsparcie rodziny, znajomych poprzez smsy i telefony z zapytaniami jak mi idzie, jak się czuję i z zapewnieniami,że dam radę i ,że trzymają kciuki. Gdy tak leżałem wokół mnie pojawiali się kolejni biegacze, strudzeni, zrezygnowani... nie widzieli sensu dalszego biegu. Zabrakło im motywacji i wsparcia. Potem się dowiedziałem,że patrząc jak śpię również sądzili,że sobie odpuściłem. Pamiętam jak wstałem i samotnie ruszyłem w dalszą drogę podczas gdy oni zapomnieli ,że walczą z samym sobą, ze słabościami...ale byli za mało zmotywowani i mieli za mało wsparcia od najbliższych. To były główne przyczyny ich porażki.
Krótko potem otrzymałem informację,że właśnie na tym punkcie po około 120 kilometrach połowa uczestników zrezygnowała z dalszego biegu. Przyczyna też tkwiła w tym, że poszczególne odcinki wydłużały się w stosunku do tego co podano w rozpisce. Krótko mówiąc w rzeczywistości trasa była dłuższa co jeszcze bardziej podłamywało uczestników. Sam miałem momenty gdy myślałem, że trasa nie ma końca a na odcinku 20 km okazywała się w rzeczywistości 4 kilometry dłuższa. Ale miałem dużą motywację, że jeżeli zdrowie dopisuje to dam radę i nic mnie nie złamie.
Sam bieg można by ukończyć w jeszcze lepszym czasie i kondycji ale zabrakło ciepłych posiłków. Przez cały bieg czyli ponad 50 godzin zjadłem tylko porcję makaronu. Na trasie energetycznie uratowały mnie kabanosy, które zapakowałem na jeden z przepaków oraz wizyta w sklepie spożywczym po dwie paczki chipsów i kolę.
Warto też wspomnieć, że organizatorzy przekazali kilku uczestnikom GPSy dzięki którym można było śledzić ich on-line. W pewnym etapie biegu okazało się,że jestem jedynym uczestnikiem ,który posiada taki nadajnik ponieważ reszta zeszła już strasy. I to był kolejny motywator ,że jako jedyny mam szansę dobiec z nadajnikiem do mety oraz to ,że przecież inni obserwują jak poruszam się po trasie i trzymają kciuki !
Od 120 kilometra pamiętam kolejne podejścia, samotność długodystansowca i właśnie ów jedyny ciepły posiłek dzień po starcie. Potem zbliżającą się drugą noc i Góry Stołowe. Za dnia zapewne piękny widok. W nocy istny labirynt między skałami a do tego zmęczenie i senność. W międzyczasie w piątek o 20:00 ze wspomnianej Kudowy Zdrój wyruszyli uczestnicy biegu na 100 km a wśród nich moi klubowi koledzy Artur Ostoja i Bartłomiej Mikołajczak. Wiedziałem ,że po kilku godzinach mnie dogonili. Spotkaliśmy się na szczycie gdy akurat piłem kawę, wymieniliśmy uśmiechy i potwierdzenia, że wszystko ok i ruszyli dalej mając świeże siły. Ja po wypiciu kawy ruszyłem w samotny bieg między górami stołowymi. Była to już druga noc chyba koło 2-3 w nocy i musiałem choć na kilkanaście minut położyć się gdzieś pośród drzew i liści by nie potknąć się ze zmęczenia i senności. Zupełna ciemność, cisza i nie wiadomo co czające się w lesie ;) Efekt był taki,że wystarczyło 20-30 sekund i już byłem w głębokim śnie.
Potem kilkanaście minut snu i można było do świtu funkcjonować. Nawet nie pamiętam tego świtu...Pamiętam tylko uciekający czas, wolno mijający dystans i telefony oraz smsy najbliższych, którym mówiłem,że nie wiem ile to jeszcze potrwa ale walczę. Motywacją była też świadomość, że kolejne osoby odpadają z uczestnictwa a ja nadal walczę.
Na ostatnim przepaku spotkałem kolegów z trasy, którzy mimo, że zakończyli bieg to mocno wspierali i podnosili na duchu, że muszę ukończyć bieg. A sprawa nie była łatwa ponieważ potwierdziły się opowieści innych ultrasów, że koło 200 kilometra lub w drugiej dobie pojawiają się majaki, przewidzenia i głosy...
Najtrudniejszy moment miałem gdy uświadomiłem sobie będąc na około 195 kilometrze, że trzeba przycisnąć by zmieścić się w limicie czasu inaczej może się okazać, że na 212 kilometrze czyli na ostatnim punkcie kontrolnym człowiek zostanie zdyskwalifikowany. Do tego teren był pofałdowany co spowalniało i wydłużało niemiłosiernie. Nie zapomnę też momentu gdy na Górze Kalwarii podchodziłem drogą krzyżową na szczyt. Na chwilę przysiadłem , spojrzałem i okazało się ,że to stacja XII - Pan Jezus umiera na krzyżu....to mnie ocuciło i już żywym krokiem ruszyłem w dalszą drogę. Na ostatni punkt kontrolny dotarłem 8 minut przed limitem (tym jeszcze pierwotnym). Trasa z zapowiadanych 223 km (wcześniej mowa była o 210-215km) w rzeczywistości okazała się dystansem 235 km zaledwie o 11km krótszym od Spartathlonu ;-)
Podczas biegu zastanawiałem się czy gdyby nam powiedziano, że jeszcze 30, 50 czy 100 km trzeba pokonać czy dalibyśmy radę…czy gdzieś jest granica…stwierdziłem, że przy tej ilości kilometrów już nie ma znaczenia czy to jest 220 czy 280 przynajmniej dla mnie. To jak wykonanie zadania ale też pewnego rodzaju bardzo trudna próba gdy przeliczasz i myślisz ,że już jest meta a meta się oddala i musisz wykrzesać z siebie jeszcze kolejne pokłady motywacji.
W sumie przez dwa dni spałem około 2,5 godziny co i tak było rozrzutnością (gdyby nie upał i brak kawy odpowiedniej ilości punktów z kawą) można by było robić mniej drzemek.
Kończąc bieg nie miałem żadnych obtarć ani odcisków i to z pewnością był sukces bo takie rzeczy wielu eliminują w biegach ultra.
W sumie wg danych po biegu okazało się ,że całkowity dystans wyniósł 235 km a limit z 52 godzin został wydłużony do 60 godzin. Bieg ukończyło zaledwie 35 % uczestników więc dotarcie do mety i pokonanie tak ogromnej liczby kilometrów spokojnie mogę uznać za sukces.
Czy dałoby się biec dalej? Tak, kwestia prysznica, punktów masażu , zaplecza i ciepłych posiłków oraz 2-3 godzin snu. Zatem nie była to granica za którą nie da się dalej kontynuować biegu.
Tak naprawdę do dzisiaj trudno sobie uświadomić ile to km, to było prawie tyle ile jechaliśmy na bieg ! To co niesamowite to świadomość własnych możliwości ,że w zdrowiu i przy odpowiedniej odnowie biologicznej mógłby ruszyć w trasę dalej, zatem obecnie limitu nie ma i to jest chyba najpiękniejsze.
Na mecie biegu. W sumie 235 km po górach zajęło 52 godziny. Kiedy musiałem po raz trzeci włączyć czołówkę można było naprawdę psychicznie się załamać...bo gdzie ta meta ;)
Wybiegłem w czwartek o 18:00 a przybiegłem w sobotę o 22 ;)
Trochę wytrzeszczone oczy ale ....przez dwa dni spałem w sumie 2,5 godziny
a nadchodziła trzecia noc.
Monika Strojny (organizatorka obozów) i Marcin Świerc czekali na mnie
na mecie mocno ściskając kciuki. Obóz nie poszedł na marne !
Autor: Artur Kujawiński This email address is being protected from spambots. You need JavaScript enabled to view it.
Zdjęcia:
- Kinga Juskowiak
- Monika Strojny
- Andrzej Brandt
- Grzegorz Grabowski (Wasyl)