Część 2 czyli podróż w otchłań greckiego piekła ;)

Zamykam oczy i przypominam sobie... obraz realny jak dziś, wtedy mniej więcej 20 lat temu przebiegłem pierwszy raz około 14 km. Trochę ponad 1h biegu , jednym ciągiem. Wtedy był to mój osobisty rekord świata ;) Asystował mi wtedy na rowerze Grzegorz, młodszy o 7 lat brat.......pamiętam jak krzyczałem do niego....zobacz, zobacz bez zatrzymania biegłem ponad godzinę ! Dla kogoś kto przez ostatnie lata na zawodach biegał po 11 sekund, godzina to wieczność. Przez te 20 lat przeszedłem długą drogę, pasjonującą drogę, drogę do celu o którym marzyłem całą dekadę.

Pamiętaj, kiedy marzysz i złapiesz już swoje marzenie, nikt nigdy już Ci tego nie odbierze ;)

Zdjęcie prawdopodobnie z pamiętnego wtedy treningu...

Wreszcie nadszedł czas wyjazdu. Szczęśliwie, zdrowy i zmotywowany mogłem wyruszyć na bieg życia. Bieg o którym tak długo marzyłem. To szczęście, że przez ostatnie decydujące 17 tygodni przygotowań (całość opisana w pierwszej części), opuściłem zaledwie 1 trening z tych zaplanowanych (z powodu grypy żołądkowej) i teraz jechałem zdrowy. Celem początkowym było wykonanie planu treningowego (przez siebie ułożonego) i w zdrowiu stanięcie na starcie by dać z siebie wszystko. W dniu biegu zadecyduje dyspozycja dnia i odporność na upał oraz zmęczenie.

Mogłem zatem z czystym sumieniem stanąć na starcie i podjąć się tak niesamowitego wyzwania.

Kiedy pierwszy raz zobaczyłem w internecie ceremonię wręczana medali i certyfikatów, gdzie każdy finisher wywoływany jest na środek, zamarzyłem by ukończyć legendarny Spartathlon i stanąć w klubowej koszulce klubu, który założyłem a którego nazwa odzwierciedla wielką pasję wręcz manię czyli KB MANIAC POZNAŃ.

Motywacja to ważna sprawa. Dzięki mojemu koledze Damianowi miałem przygotowane nowe koszulki klubowe specjalnie na ten bieg. Jedna by dumnie promować klub podczas odpraw na zawodach, druga na końcówkę biegu wbiegając na metę oraz ta najważniejsza czyli polo na dekorację ;)

10 lat marzyłem by ukończyć Spartathlon i dumnie stanąć podczas dekoracji w koszulce MANIAC POZNAŃ, by pokazać, ja - Maniac z Poznania dałem radę !

Lot zaplanowałem na wtorek 22 września, jeden dzień wcześniej niż sugerowali organizatorzy to spora różnica na korzyść. Tak aby na spokojnie przygotować się do tak ważnego startu. Leciałem ze świetnymi kompanami, z serdecznym i niesamowitym ultrasem Zbyszkiem Malinowskim (pierwszy po lewej oraz z debiutującym tak jak ja Łukaszem Saganem (w środku). 

Lot przebiegł bez problemu a my byliśmy niesamowicie podekscytowani. Zbyszek do momentu wylotu udzielał cennych porad i w razie potrzeby zawsze był pomocny . Na koniec powiedział.....Artur , lepiej nie wiedzieć jak tam jest....teraz już wiem, że miał na myśli iż jest ciężko, bardzo ciężko ;)

Miałem się przekonać jak legenda tego biegu jest wielka i prawdziwa.

Mimo ostatnich upałów Grecja przywitała nas deszczowo . Ale już następnego dnia Ateny pokazały nam grecki upał. Z niepokojem obserwowaliśmy prognozę pogody. Każdy stopień poniżej 30 byłby dla nas łaskawy. Ba, przy panujących temperaturach z ostatnich lat nawet 30 C wydawałoby się "chłodem" ;-)

To teraz miałem okazję poczuć jak to jest, tutaj na miejscu i jaka jest atmosfera tego wielkiego wydarzenia.

Na miejscu czekali już na nas w hotelu od lewej Dariusz Ciećwierz, który też relacjonował dla was nasze zmagania ze Sparty na FB, obok mnie po prawej Łukasz Sagan, Zbyszek Malinowski, nadzieja Polaków czyli Andrzej Radzikowski oraz trener i opiekun Andrzeja - Czesław Macherzyński, który wraz z Darkiem supportowali Andrzejowi. Z czasem dojeżdżali kolejni Polacy...

Lista Polaków startujących w tegorocznej edycji. Statystyki Spartathlonu sa surowe i bezlitosne. Do mety dobiega około 35-40% doskonale przygotowanych ultrasów ( tym roku z 48 krajów) a wśród Polaków maksimum to 50% skuteczność. Bywały lata gdy na 10-11 uczestniczących Polaków dobiegało 1-3. Jak widać to nie są przelewki. Nas było 8 czyli wg statystyki z ostatnich 30 lat mogło nas dobiec do mety maksimum 4. Moja wstępna kalkulacja wyglądała tak: Andrzej Radzikowski rok wcześniej był 3 , teraz będzie walczył o zwycięstwo czyli ukończy, Zbyszek Malinowski jako jedyny na świecie ukończył 11 raz rok po roku a teraz biegnie 12 raz więc obstawiam, że oczywiście ukończy, Piotr Kuryło do tej pory przybiegał 2 i 8 i teraz ponownie w ramach treningu przybiegł z Polski do Grecji czyli..ukończy i pewnie powalczy w czołówce. Zostaje Marcin Zieliński ,który świetnie poradził sobie rok wcześniej w debiucie więc zna trasę, wie jakie trudności czyhają po drodze zatem powinien ukończyć . Mamy już 4 więc miejsca się kurczą, został Łukasz Sagan ,który wyśmienicie w czołówce ukończył bieg 240km podczas Dolnośląskiego Festiwalu Biegów Górskich czyli to pierwszy kandydat z debiutantów do ukończenia ale to już 5 na 8 Polaków... coś wychodzi na papierze,że może zabraknąć miejsca dla mnie bo statystyki co roku nie kłamią.... Jedno jest pewne , zrobię wszystko i dam z siebie wszystko by znaleźć się wśród Polaków, którzy dobiegną do mety !

To właśnie stopień trudności i fascynująca prawdziwa historia były magnesem i motywacją do treningów. To niesamowite zapisywać się na bieg gdzie blisko 1/3 doskonale wytrenowanych ultrasów nie kończy. To jak zapisywać się na własne życzenie na porażkę...ale to jeszcze bardziej niewiarygodne i napędzające by właśnie dokonać tego czy wydaje się niemożliwe. Przecież przed tą edycję tylko udało się to 29 Polakom a wielu próbowało nawet po kilka razy...

Sądziłem, że to będzie bieg, który pokona mnie po raz pierwszy, okazało się, że to bieg ,który łamie fizycznie i psychicznie mężczyzn doprowadzając do łez bólu i bezradności....ale na szczęście nie mnie....

Integracja, wspólne posiłki, motywowanie się i wspieranie. To czas , który na zawsze pozostanie w naszych sercach. Na pierwszym planie od lewej Stanisław Giemza, ja, Czesław Macherzyński, Andrzej Radzikowski, Dariusz Ciećwierz i spokojny bo najbardziej doświadczony Zbyszek Malinowski.

Posiłki były obfite jednak przed startem nie wypadało próbować różnorodnych specjałów, lepiej nie ryzykować przed najważniejszym w życiu startem. Na ucztowanie przyjdzie jeszcze czas. Śniadania i pozostałe posiłki wyglądały zatem spokojniej i bez eksperymentów kulinarnych. Ważne jednak było aby dostarczyć odpowiednią porcję kalorii.

I miła niespodzianka. Odwiedzili nas polscy uczniowie z polskiej szkoły w Atenach. Młodzież z zaciekawieniem przeprowadziła z nami wywiad, porozmawialiśmy o trudach naszych przygotowań i motywacji by zmierzyć się z tym niezwykle trudnym biegiem. Bardzo miłym zaskoczeniem była deklaracja młodzieży i nauczycieli, że będą nam kibicować na trasie oraz wspierać mocnymi owacjami ! (pamiętam jak spotkałem ich na jednym z punktów, sił już było mało ale na serdeczny uśmiech do zgromadzonej polskiej młodzieży jeszcze znalazłem resztki sił ;)

Przed Spartą warto było zrobić na tutejszej ziemi jeszcze aklimatyzacyjny trening. Zaledwie 5 km rozruchu ale przyznam, że temperatura i duchota były dosyć odczuwalne. To także czas na łapanie greckiego klimatu, relaks, spoglądanie na morze, niebo, motywowanie i do boju ;)

Niebo było wprawdzie zachmurzone ale już wiedzieliśmy, że w dniu Spartathlonu będzie gorąco od samego rana. Jednym z najważniejszych tematów rozmów była..... pogoda ;) Nie jest to błahy w tym przypadku temat. To czynnik mający bardzo duże jeśli nie decydujące znaczenie na końcowy wynik a nawet na kwestię ukończenia. Był rok, gdzie panowała tak wielka gorączka iż na 300 zawodników ukończyło około 70. Wśród nich niesamowity nasz kolega Zbigniew Malinowski

Miejsce do którego każdy ultras pragnie dotrzeć czyli pomnik Leonidasa w Sparcie. Statystyki w dotychczasowych edycjach były bezlitosne, około 35% uczestników osiąga metę. Pamiętać trzeba,że przyjeżdżają tutaj niesamowicie doświadczeni i wytrenowani ultrasi. Aby aplikować do startu należy legitymować się doświadczeniem i wynikami na dystansie 100 km bądź w biegach 24 godzinnych. Kryteriów jest kilka spośród których możemy wybrać. Dodatkowo wprowadzono niestety losowanie. Należy śledzić stronę biegu gdyż ostatnio co edycję kryteria są zaostrzane, np obecnie obowiązywał czas na 100km - 10:00 dla mężczyzn.

 

Jak widać trasa z Aten do Sparty to prócz dużego kilometrażu również bardzo wymagający profil ,który w rzeczywistości okazał się jeszcze bardziej górzysty. 

Dodając do tego 75 punktów kontrolnych oraz bardzo wysoką temperaturę, mamy obraz biegu na którym nawet najtwardsi mężczyźni zostają fizycznie i psychicznie złamani. Na papierze przeliczniki tempa nie robiły wrażenia (prócz pierwszych 80 km) potem jak się okazało wolniejsze tempo podyktowane jest przez organizatorów z uwagi na słońce, ukształtowanie terenu i nakładające się zmęczenie, więc wcale nie było łatwiej. Po prostu ludzie marzyli by usiąść, poleżeć i zrobić przerwę, zatrzymać się. Wielu miało poważne kłopoty z poruszaniem się, do tego dochodziły liczne kontuzje.

 Witamy w Sparcie....wyjątkowe przywitanie, w wyjątkowym miejscu...  

Czas aby udać się do biura zawodów ;-)

Idąc do biura spotkałem ultrasa z niesamowitym tatuażem. Jak się okazało od 2010 co roku biegł Sparathlon. Zrobiłem mu pamiątkowe zdjęcie...jakby przeznaczenie. Na 15 kilometrów przed metą spotkałem go na trasie bardzo cierpiącego. Miał przeogromny kryzys fizyczny i psychiczny. Doganiając go poklepałem po ramieniu mówiąc, że meta już blisko. Uśmiechnął się krzywiąc z bólu i rzekł.....meta niby blisko ale nadal jej nie widzę. Spotkaliśmy się na dekoracji, obaj  daliśmy radę. Skinieniem głowy podziękowaliśmy sobie za wsparcie.

Nawet teraz patrząc na to zdjęcie niby zwyczajne, przechodzą mnie ciarki. Tak to ten moment gdy jesteś w biurze zawodów SPARTATHLONU ! Miejsce do którego przyjechali ultrasi z 48 krajów, twardzi i mocni, niektórzy trenowali w Dolinie Śmierci, są po wymagających obozach , po najcięższych treningach. Ale Polacy nie dadzą się i pokażemy im jak się walczy mając nawet 10-ty kryzys na trasie ;)

Kolejny dowód ,że to magiczne miejsce. Oglądałem wiele razy film jak Szilvia Lubics motywowała się i marzyła by wygrać Spartathlon co jej się w poprzednich latach udawało. Podziwiałem tą Węgierkę, jej determinację i talent a przecież to również matka trójki dzieci i z zawodu dentystka. Ahhhhh ileż ona ma siły i samozaparcia.

Oto filmik motywujący. www.youtube.com/watch?v=2zAoLRu0e2Q

Wchodze do biura zawodów w pierwszy dzień a tu.....stoi skromnie w kolejce, właśnie ona Szilvia Lubics;) 

Kolejna ciekawa sytuacja. Jeden z Azjatów  (kiedyś ukończył Spartę w TOP10) mówi do mnie po przywitaniu pokazując na koszulki. Artur, ja z żoną LA ULTRA  Himalajach,Zbyszek legenda Badwater i 12 raz na Sparcie a Ty ? A ja skromnie odpowiedziałem - jestem Maniac z Poznania i dam radę ;)

Tak jak na polskich biegach można spotkać biegaczy w koszulkach z maratonu czy ultra rzędu Rzeźnik czy z jakiejś setki tak tutaj królowały jedynie koszulki z biegów powyżej 200km, tutaj z biegu 333 k m w Himalajach. Ciarki przechodziły ;) 

Obserwujesz ludzi, teamy z Francji, Włoch, Wielkiej Brytanii, cała fala ultrasów z krajów azjatyckich i przez moment myślisz.... z czym się porywasz, przecież oni trenowali na pewno w niesamowitych miejscach, mają wielkie doświadczenie a ty? Trenujesz nad poznańską Maltą, nie byłeś na obozach w piekielnych klimatach ale...po chwili myślisz...trenowałeś ciężko, masz piekielnie mocną głowę, masz marzenie i pasję w sercu i jesteś Polakiem, polska husaria pokaże im jak walczy się do końca i osiąga metę ;)

Odebraliśmy pakiety. Czas wracać do hotelu zająć się logistyką i odpoczynkiem. Na szczęście mamy jeszcze jeden dzień luzu. Jutro oficjalna odprawa.

Ekipa pełna nadziei, miesiące treningów , lata przygotowań. Teraz zwarci i gotowi ;) Tylko Piotr jak zawsze gdzieś się zapodział... 

Swego rodzaju nominacja do startu i przyznany numer 137. Nie jest to wprawdzie nominacja olimpijska ale prawo startu do swego rodzaju igrzysk ultrasów ;) 

Tutaj z supportem (tzn. inni mieli support), najbliższymi i wspierającymi. Każde dobre słowo w chwilach cierpienia był jak łagodzący okład na rany ;)

Ja moich najbliższych miałem w Polsce ale nie zawiedli, w sumie z smsami znajomych doszło podczas biegu ponad 180 smsów !

Po powrocie do pokoju nastąpiła "ceremonia" przygotowywania rzeczy do biegu ;) Wymaga to skupienia, wizualizacji i spokoju aby niczego nie zapomnieć.

Mały szczegół lub brak jednej niby drobnej rzeczy może zaważyć o tym czy osiągniemy metę czy też nie.

Należało opracować logistykę całego sprzętu i suplementacji. Ci,  którzy mają support mają zadanie znacznie ułatwione (choć oczywiście pozostaje kwestia dobiegnięcia). Wystarczy wszystko wrzucić do bagażnika i na punktach pozwalających na udział supportu poprosić o potrzebną rzecz lub jedzenie/picie.

Moje oryginalne zapiski ;) Przyznam, że nie była to prosta sprawa tj rozplanowanie rzeczy ,które zostawię na punktach kontrolnych. Możemy zostawić teoretycznie na każdym ale przecież co około 3 km byłoby bez sensu. Trudno też wyobrazić sobie jak będzie na trasie i co będziemy potrzebować ponieważ dotychczasowe relacje były bardzo skromne nawet te anglojęzyczne. Podpytując tych ,którzy już biegli, oceniając mój sposób żywienia, analizując temperaturę wieczorem i dublując niektóre zestawy mogłem mniej więcej rozpisać sobie moje tzw przepaki. Jak widać najprościej byłoby wszystko rzucić do wynajętego samochodu i zdać się na support, który poda to co potrzebujemy. Po 100 km czyli około 18-19 miałem np przygotowaną czołówkę ponieważ będąc na miejscu wiedzieliśmy o której zapada zmierzch a poza tym aby było bez nerwów lepiej mieć 1 godzinę wcześniej przed zmierzchem niż za późno ;) Dalej to większy przepak już późnym wieczorem po 123 kilometrach będąc przed odcinkiem górskim (zostawiłem kurtkę, bluzę, leginsy i na wszelki wypadek plastry). Dalej można odczytać kawę tj kofeinę, sok (tutaj pomidorowy) itd. Na 212 koszulka klubowa a 10 km przed metą flaga Polski ;)

Normalnie można by to nazwać bałaganem ale tak naprawdę to chwila gdy wykładamy wszystko co potrzebne będzie na bieg. Czasami tworzę kilka podobnych kompletów. Lepiej mieć więcej niż żałować, że o coś nie zadbaliśmy. Organizatorzy dali skromne małe siateczki jak z marketu ;) Wśród ekwipunku zawarłem buty na zmianę,cukry z magnezem Dextro, koszulki czy skarpetki na przebranie,wazelina i plastry na 3 punkty i oczywiście rzeczy na przebranie po biegu. Gdyby była możliwość chciałbym mieć na punktach jakieś np naleśniki z nutellą lub inne zachcianki. Mogłem jedynie zaspokoić potrzebę soku pomidorowego.

Rzeczy już posegregowane, wystarczyło potem spakować w siateczki i oznaczyć nalepkami wg punktów na których chciałem zostawić. Zdjęcie trochę niewyraźne ale przy każdej "paczce" zostawiłem kartkę z przyporządkowanym numerem punktu kontrolnego Trochę nad tym siedziałem i myślałem ale po biegu okazało się , że dobrze oceniłem miejsce i skład swoich przepaków.  Największa motywacja, przedostatni punkt - koszulka klubowa, ostatni punkt do którego musiałem (!!!) dotrzeć to flaga Polski by dumnie wbiec na metę.

Identyfikator z którym musieliśmy biec. Obecnie to dla mnie pamiątka na zawsze .

Z tego co pamiętam spałem raczej spokojnie. Generalnie mam tak, że przed biegami ultra mniej się stresuję. Najtrudniej jest przed biegami typu maraton czy półmaraton gdy tempo jest bardzo wymagające i na każdym kilometrze ważna jest każda sekunda. Tutaj jest inaczej, więcej czasu, większe możliwości analizy itd.

Bez względu na dystans zawsze taki stres ma charakter mobilizujący. 

 

Do południa zanosimy swoje paczuszki do depozytu na punkty kontrolne. 

To był duży dylemat na ile punktów sobie coś zostawić i co w jakim punkcie. Dlatego np. ciepłe rzeczy na noc zostawiłem aż w 3 punktach. Swoje paczki z opisanym numerem i punktem kontrolnym zostawialiśmy w kartonach również opisanych wg kolejnych punktów czyli od 1-74 (nr 75 to meta).

Czego tutaj nie zostawimy to już nie będziemy mieć na trasie, zatem trzeba to bardzo dobrze przemyśleć. Zostawiłem sobie na punktach g wcześniejszej własnej rozpiski np izotonik, skarpety na przebranie, sok pomidorowy , ciepłe rzeczy, czołówkę itp.

Popołudniu udajemy się na oficjalną odprawę .

W narodowych barwach. Dumni z kraju z którego pochodzimy. Można spotkać ludzi z całego świata, ciekawych, wspaniałych a przede wszystkim z pasją ultra biegania ;) Idziemy na odprawę ... Już czuć ciarki !

Podczas odprawy oczywiście dominowali Azjaci. Tak naprawdę panował klimat strachu, skupienia i obaw. Najważniejszym aspektem było chyba to aby nie zgubić się na trasie pod wpływem zmęczenia. 

Atmosfera była napięta i zagęszczała się. Moment startu zbliżał się z każdą godziną i było to czuć Niektórym pewnie wszystko podchodziło już pod gardło ;) 

Kolejny wytatuowany ultras, naznaczył się na pamiątkę cierpienia i pokonania Spartathlonu. Rano miałem się przekonać jak duże jest to cierpnie.

Pewien widok dodał mi otuchy. Czy to na ostatniej kolacji czy na śniadaniu przed startem u czołowych zawodników w tym u zwycięzcy ostatniej edycji Ivana Cudina widziałem strach, obawę, brak pewności. To mi uświadomiło, że nawet tacy biegacze nie są robotami, nie są niezniszczalni. Też czują obawy bo przecież nikt nie przewidzi co może się stać z organizmem podczas 246 kilometrów w trudnych warunkach klimatycznych. 

Jedziemy ze Zbyszkiem na start...ostatnie chwile, potem życzenia powodzenia. Myślę, że to wyjątkowe zdjęcie. Ileż myśli wtedy przebiegało przez głowę.

Ale była motywacja ,wiara i świadomość tego, że zrobiłem wszystko co możliwe na treningach.

Pełni nadziej staliśmy dumnie na starcie. Jak 300 Spartan stających do boju ! Dzięki Zbyszkowi, który serdecznie zawołał mnie tuż przed startem razem z Łukaszem Saganem i Marcinem Zielińskim stanęliśmy w pierwszy rzędzie do pamiątkowego zdjęcia  a potem  już do startu. To miejsce najczęściej rezerwowali licznie startujący Azjaci. Teraz my Polacy. 

Zawsze uśmiech i zawsze pozytywne nastawienie, w ten sposób można przenosić góry ;) 

Oczywiście Azjaci byli wszędzie ;) Nieustraszeni, gotowi na wszystko !

Będzie dobrze ! Musi być !!!

Zaraz ruszamy ! 

Ruszyliśmy zmierzyć się z legendarnym biegiem ! This is SPARTA ! 

7 rano, pogoda wydawała się niezła i ruszyliśmy. Niektórzy dosyć żwawo inni asekuracyjnie. Wiedziałem, że nie ma co szarżować i trzeba trzymać się swojego tempa, optymalnego do poziomu wytrenowania. Szacunek dla tego biegu i dystansu nakazywał zachowanie rozsądku. Wiele razy obserwowałem w internecie starty Polaków i ich międzyczasy i niestety bardzo często okazywało się,że ich tempo na początku było zbyt szybkie.

Po starcie przez pierwsze 2 kilometry łzy wzruszenia wypełniały moje oczy....oczy szkliły a jak biegnąc zagryzałem wargi...tak to tu i teraz , po tylu latach biegnę i spełniam marzenie. 

Pierwszy symboliczny punkt kontrolny, tysiące myśli, nogi niosły ale trzeba było hamować i zachować zimną głowę...do Sparty jeszcze 242,9 km ;)

Realnie jak ktoś ma silne nerwy musi sobie uświadomić , że jeżeli nie gna to na 10 km ma zaledwie 10 minut lepiej od limitu końcowego a po dystansie maratonu około 45 minut....to nadal mało. Dopiero mając około godziny można w miarę czuć się komfortowo ale to nadal na granicy. To balansowanie między zbyt szybkim tempem a wypełnianiem limitów czasu.

Kibice, okrzyki, wrzawa.....to dodawało siły. Adrenalina i wiara we własne siły.

Biegłem, do 15 kilometra trasa wydawała się łatwa, lekko z górki. Byli kibice, były siły, był czas na przybicie piątki czy nawet wspólne zdjęcie z kibicami. 

W drodze do Koryntu, jak widać bieg odbywa się przy otwartym ruchu drogowym. Gorzej gdy taki samochód ciężarowy czy dostawczy jedzie po naszym pasie z naprzeciwka....

 Piękne widoki na chwilę odciągały uwagę o myśli ile kilometrów do mety ;) 

Wyszło słońce i żarty się skończyły. Myśli euforii  adrenaliny zmieniły się we wsłuchiwanie w organizm, analizę tempa, międzyczasów i zapotrzebowania organizmu na poszczególne produkty aby uzupełnić to co wypaca się w greckim upale.

Upał stał się dokuczliwy. Na twarzach uczestników uśmiech zmienił się w skupienie i walkę.

Również u mnie myśli z radości uczestnictwa zmieniły się w przeliczanie tempa, sprawdzanie ile mam zapasu od limitu. Analiza tego co uzupełniać na punktach, jak zachowuje się organizm itp. Widziałem wiele filmów ze Sparty i to co przewijało się często na filmach to duże kłopoty żołądkowe kończące się torsjami na poboczu. Tutaj każdy szczegół, unikanie obtarcia, zmulenia żołądka, wszystko to na tak długim dystansie miało ogromne znaczenie.

Liczyłem, że pierwsze 100 km przebiegnę swobodnie bez dużego wkładu wysiłku. w rzeczywistości tylko pierwsze 15 km pamiętam,że były łatwe a dalej zaczęło się piekło. Dobiegając do Koryntu (punkt kontrolny ok. 81 km) odczuwałem już mięśnie czworogłowe. Martwiłem się, że przecież przy takim przygotowaniu na tym etapie powinienem mieć jeszcze spory zapas sił. Temperatura robiła swoje. Na szczęście od polskich ekip usłyszałem , że Polacy przybiegający wcześniej też już odczuwają trudy biegu zatem...wszystko było w normie...musiało już boleć ;)

Tak było gorąco !!!! Pierwsza część biegu była trudna do wytrzymania !

Planowałem korzystać z co 3 lub co 4 punktu mając ze sobą żele, picie itd ale upał okazał się tak wymagający, że zyskując np 2 minuty na około 3 kilometrach czyli od punktu do punkt kontrolnego a tym samym odżywczego (nic wielkiego, woda, cola, rodzynki, arbuzy, krakersy) musiałem powtarzać następująca czynność: zmoczenie czapki, opłukanie twarzy lub karku, wrzucenie lodu do bidonu i napełnienie go wodą, garść rodzynek lub krakersów i kilka łyków coli, czasami jeszcze za potrzebą w krzaczki....taki proces czynności zabierał około 1 min 40 sekund (pamiętam jak sprawdzałem) czyli na czysto wychodziło około....20 sekund.

To jak syzyfowa praca ale taki był efekt braku supportu. Ale nawet w tej syzyfowej pracy trwałem w nadziei ;) W nadziei i wierze, że metę osiągnę.

Jeden z bardzo wielu podbiegów, ciągnęły się czasami po 2-3 km. To powoduje ,że tempo znacznie zmienia się w stosunku do oczekiwań.

Charakterystyczne oznaczenia na trasie , dzięki temu nie było problemu by wiedzieć gdzie biec ;)

Poszczególnych kilometrów nie pamiętam ponieważ przy tak długim dystansie pierwsze 30-60 kilometrów to jak lekka rozgrzewka. Pamiętam jak obserwowałem inne teamy, supporty. Przez pierwsze kilkadziesiąt kilometrów mijałem się z Marcinem Zielińskim, który biegł drugi raz (ukończył w 2014) i z Jarkiem Oleksym.

Na Koryncie spotkałem polską wycieczkę i kibiców ;-) Kiedy usłyszeli ile jeszcze mam do przebiegnięcia namawiali mnie abym został z nimi.... ledwo udało mi się wyrwać z uścisków, gratulacji i życzeń powodzenia ;) Niestety to nie był czas na zwiedzanie i trzeba było biec dalej.

Jednak na Koryncie (ok 81 km) usłyszałem od polskich ekip ,że zaczynają mieć poważne kłopoty w tym również Stasiu Giemza. Po krótkim czasie okazało się, że cała trójka już zakończyła rywalizację. Na trasie pozostałem ja, Zbyszek Malinowski, Łukasz Sagan z którym czasami spotykałem się na kolejnych punktach odżywczych po czym gnał do przodu oraz Piotr Kuryło i Andrzej Radzikowski , który walczył o podium.

Jak widać Spartathlon zbierał już swoje żniwa i to dosyć brutalnie, zresztą jak co roku. Zdałem sobie sprawę, że sytuacja jest naprawdę poważna ponieważ jeśli nawet po połowie z dystansu z 8 zostało nas 5 to nie ma żartów i trzeba się jeszcze mocniej zmobilizować. A trasa stawała się bardziej górzysta.

Kolejny cel to symboliczne 100km ,które zaplanowałem pokonać w około 11-11:30 h.

Setka ogarnięta ;) I tak od punktu do punktu. 74 razy. Bieg jeden z najtrudniejszych na świecie z uwagi na presję międzyczasów.

Spóźnisz się 3-4 minuty i punkt zwinięta razem z tobą z trasy ;) Ciągła kontrola, ciągłe przeliczanie tempa, ciągle sprawdzanie ile zapasu.

To spalało ludzi psychicznie.

Pierwsze 100km wg założeń, idzie dobrze ;) ale do połowy jeszcze trochę brakuje. Do mety tylko....146km ;)  

Zdjęcie można by zatytułować, że biegliśmy tak daleko, że tylko pies z kulawą noga nam towarzyszył ;) Oj przygrzewało słońce !!!

W otchłani piekła....

Jak jest Arti ? Nawet jak boli to uśmiech i do przodu ;) Dzięki dziewczyny za słowa otuchy ! 

Zaczęła się najtrudniejsza część biegu,z tego etapu nie załapałem się na zdjęcia ale doskonale pamiętam ten trudny odcinek. Kilometr zygzakami pod górę w deszczu i po osuwających się kamieniach dał w kość. To prawie niemożliwe ale ten kilometrowy odcinek zajął 22 minuty ! Pamiętam,że dotarłem tam koło 3-4 w nocy. Od około 22-23 padał deszcz na tyle mocny, że myślałem czy aby organizatorzy puszczą nas na szczyt. Obawiałem się , że pozwolę biec tym, którzy dotarli do pasma Sangas a pozostali zostaną zatrzymani więc spieszyłem się by dotrzeć do gór. Tak szczerze powiedziawszy to nikt o zdrowych zmysłach nie poszedłby np na Śnieżkę o 3 w nocy  ulewie na trasę bez zabezpieczeń. O potknięcie czy poślizgnięcie było łatwo a przecież mieliśmy już 160 km w nogach. Jak się okazało potem było jeszcze gorzej.....

Mimo, że miałem potężną czołówkę (około 70 m zasięgu) to widoczność pod wpływem deszczu i mgły była słaba. Na szczycie byłem około 3-4  nocy.

Pasmo Sangas i najwyższy punkt do którego musieliśmy dotrzeć był na wysokości Śnieżki. Kamienie osuwały się po każdym stąpnięciu, mozolne osiąganie szczytu, podobno kto przejdzie pasmo powinien ukończyć już Spartathlon tzn teoretycznie ;)

Pamiętam jak postawiłem pierwszy krok i stopa osunęła się. Mokre i luźne kamienie osuwały się. Ale determinacja kazała nie zastanawiać się a ruszyć w górę i ostrożnie dążyć na szczyt. Padał rzęsisty deszcz, było ciemno, zimniej a do mety około 90 km.

Za szczytem przeżyłem najgorszą chwilę w życiu...jestem bardzo odporny na kryzysy fizyczne a nawet psychiczne, potrafię je przezwyciężyć. Ale tutaj zdarzyło się pierwszy raz ,że zacząłem przepraszać najbliższych i znajomych, że prawdopodobnie nie ukończę. W Polsce kibicowało mi baaaardzo wielu ludzi, byłem dla nich motywacją i, autorytetem i przewodnikiem. Sytuacja była naprawdę trudna. W planach nie znając trasy myślałem,że będzie to łatwy odcinek w dół na którym sobie odpoczną .  Zbyszek Malinowski przed biegiem powiedział mi ,że to trudny odcinek i jak jest sposobność to czasami w dwójkę schodzą ramię w ramię trzymając się i opierając  by bezpiecznie zejść. Trudność polegała,że padało, były same luźne kamienie, lekka mgła a bardzo dobra czołówka okazała się niewystarczająca. Okazało się,po 50 metrach, że nie da się biec. Uderzałem w ostre kamienie, potykałem się lub kamienie na które stąpnąłem usuwały się a ja prawie przewracałem się. Było krótko mówiąc groźnie. Pomyślałem,że nie da się biec....zacząłem przepraszać wszystkich trzymających za mnie kciuki. Ponieważ okazało się ,że tak wolo poruszając się na 3 kilometrowym odcinku straciłbym około 17 minut z posiadanego już niewielkiego zapasu. Cała sytuacja groziła też kontuzją.Spad tj ułożenie terenu było dosyć strome. Spojrzałem w dół i zauważyłem poruszające się światła czołówek, i głośno pomyślałem,że inni przecież biegną. I wtedy musiałem podjąć dramatyczną decyzję....albo biegnę po tych mokrych kamieniach w ciemnościach i prawdopodobnie mogę złamać nawet nogę...albo nie zdążę przed limitem. 10-15 sek namysłu i ruszyłem....  sumie z tego co pamiętam upadłem prawie na plecy około 4 razy, kilkanaście razy potknąłem się na szczęście bez przewrócenia lub uderzyłem w kamień. Raz tak mocno,że myślałem, że złamałem palec co zakończyło się mocnym krzykiem w ciemną otchłań.... Potem po zdjęciach i rozmowach okazało się ,że na tym odcinku najlepiej mieć 2 czołówki, jedną na czole drugą na wysokości pasa aby podświetlała niżej , to właśnie tego mi zabrakło i nie widziałem niżej położonych kamieni.

Cudem chyba udało mi się zbiec na asfaltową drogę.......wydawało się, że już dalej wszystko przebiegnie ok ale .....czekała mnie kolejna bardzo trudna chwila.

Wieczorem mózg się lasował...ciężko było przeliczać tempo a 6:20 czy 6:40/km robi różnicę.....

Pamiętam telefon od brata...byłem tak zmęczony ,że powiedziałem, że nie mam siły rozmawiać, że jest mega ciężko ale napieram dalej i dam znać jak dobiegnę ;) 

Rany ale tutaj wyglądałem na zmęczonego. Moja najdłuższa przerwa na coś cieplejszego do zjedzenia i wsparcie Plaków.... dziękuję wam za te chwile otuchy !

Przerwa trwała aż 10-11 minut i o kilka minut za długo jak potem stwierdziłem ;)

Nadchodzi świt, trochę popadało. I samotność długodystansowca.....ciężko było już spotkać kogoś na trasie.

Wraz z nadejściem świtu  po nocnym bieganiu przychodzą nowe siły, to jak czerpanie energii słonecznej (póki nie ma upału).

Typowy punkt odżywczy. Najtrudniejsze w zmęczeniu było to ,że człowiek niewiele ogarniał. W ciągu dnia działałem jak automat, czapka do miski z wodą, lód do bidonu, uzupełnienie płynów, trochę krakersów czy rodzynek i w drogę. Niestety był taki upał ,że powtarzałem ten proces co 2-3 km czyli co punkt... bez supportu powodowało to , że zaoszczędzając np 2 minuty co każdy punkt czyli na około 3 kilometrach (co na 30 kilometrach dałoby 20 minut a na 60 km aż kolejne 40 minut ) traciłem niestety około 1:30 - 1:40 również przez opieszałość osób obsługujących na punktach.... Bywały momenty gdy dobiegałem do punktów a picie nie było jeszcze rozlane lub dopiero kruszyli lód na mniejsze kawałki a czas uciekał.

Teraz coś dla ludzi o mocnych nerwach.....jak było ciężko? jaki to trud, ile wyrzeczeń i cierpienia....

Jedni na trasie borykali się z takim obrażeniami....o dziwo i szacunek....ultras ten ukończył jednak Spartathlon po zabiegach służb medycznych....

A ja przeżywałem swój drugi dramat, którego efektem była mega opuchlizna (zdjęcie jakieś 2 h po biegu). Stało się to prawdopodobnie w wyniku obciążeń przy zbieganiu z gór.....do mety miałem jeszcze 60 km i mocno utykałem. Zapas czasu jaki zdobywałem przestał rosnąć a przecież nie było go za wiele i nie wiedziałem co jeszcze może się zdarzyć.

Wielu cierpiało, wielu słabości nie pokonało...

Cierpienie, skurcze, mdłości i zastanawianie się czy biec dalej, co ja tutaj robię...i jak zmotywować się by mimo bólu osiągnąć metę i spotkać się z Leonidasem

Zmęczenie było przeogromne...niektórzy zasypiali na punktach, podczas biegu.....a może to skupienie i zbieranie sił....

Lepiej się nie kłaść...pokusa zostania na punkcie z każdą minuta wzrasta ! 

Nie ma wątpliwości, między 150 a 200 kilometrem rozrywały się największe dramaty.

Kiedy docierasz do punktu marzysz by mieć siłę i ruszyć dalej ;) najlepiej ze zdwojoną energią ;)

W środku każdy toczył potężną wojnę psychologiczną by pomimo cierpienia fizycznego głowa pokonała wszystko i podpowiadała: napieraj, napieraj do mety !

Aż przyszedł długo oczekiwany moment tj symboliczne 200 km ! Powinno już być dobrze, psychologicznie wydawało się, że niewiele ponad maraton i będzie META ! 

Co czujesz gdy to widzisz? Dumę i świadomość, że pozostałe 46 km dasz radę ogarnąć i nic nie może cię powstrzymać ;) Nowe siły, nowa motywacja.

Co działo się dalej ? odliczanie, z każdym kilometrem coraz bliżej, najpierw aby psychologicznie było poniżej 40 kilometrów czyli psychologicznie dłuższe wybieganie. Nie myślałem ile kilometrów już za mną ale ile tylko przede mną. Z każdym kilometrem wierzyłem teraz coraz bardziej w ukończenie. Mimo potwornego bólu, mimo ciągłych podbiegów mimo momentami mocnego utykania. Napierałem by spełnić marzenie ;) Przetrwałem największe kryzysy i teraz nic nie mogło mnie powstrzymać by osiągnąć metę.

Wow 226 kilometr ! Wbiegając na 69 punkt kontrolny krzyknąłem , DAM RADĘ ! UKOŃCZĘ !!!

To było niesamowite zobaczyć rodaków w takim momencie ! Dziękuję !

 Zobaczyć taką tablicę i wiedzieć,że do Sparty jeszcze kilka kilometrów.....bezcenne ;) Zacząłem już myśleć o tym jak wbiegnę na metę. Oglądałem się za siebie i widziałem tzw kuśtykających ultrasów...kuśtykając, utykając o bardzo już cierpiąc starałem się zrobić przewagę nad zawodnikiem za mną aby samemu wbiec na metę i mieć tą wyjątkową chwilę tylko dla siebie ;)

 

Co ciekawe, Grecy powiedzieli mi, że nie mówi się Sparta lecz właśnie Sparti a ponieważ moja ksywka to Arti, jak nie wierzyć w szczęśliwy los i mój kolega Przemek (nie wiedząc nawet o tym jak Grecy mówią na Spartę) nazwał mnie Sparti ;) 

Pamiętam ostatni punkt kontrolny tuż przed wbiegnięciem do centrum Sparty. Ogromna moja radość i radość wolontariuszy, wielkie wzruszenie, entuzjazm, serdeczność. Niesamowicie cieszyli się, że kolejny ultras dotarł do Sparty !

Nie zapomnę gdy biegłem już ulicami Sparty, ta niesamowita wrzawa. Pisząc to oczy ponownie szklą się....ludzie zatrzymywali samochody, wychodzili na ulice, klaskali z okien,wstawali z krzeseł w kafejkach...Cała Sparta i jej mieszkańcy oddawały cześć dobiegającemu ultrasowi, w tym momencie mnie. Emocje niesamowite, tak jak miałem na starcie przez około pierwsze 2 kilometry łzy wzruszenia tak tutaj w nagrodę miałem ostatnie 2 kilometry oklasków, pozdrowień i gratulacji ;)

Dziękuję,że czekaliście na mnie !!! Hallo......Arti dotarł !  Darek przekazuje informacje ! Arti , jest Arti ! ;) O dziwo ostatni kilometr pobiegłem jak na skrzydłach !!! 

I pognałem pod pomnik Leonidasa ;)

Nagle ruszyłem pełnym pędem. Jakby ktoś cały ból odjął. Czułem ,że frunę. Owacje na stojąca, już 2 km przed metą Spartanie zatrzymywali samochody, wychodzili na balkony i ulice, oklaskiwali i doceniali wysiłek. Niesamowita i niezapomniana chwila ! Teraz te owacje i wrzawa były jeszcze głośniejsze, silniejsze i liczniejsze ! 

Polska górą, ! Tak Spartanie jestem, dobiegłem i nie poddałem się !

 Chwilo trwaj wiecznie ;) Sprinter dobiegł do Sparty ;) 

Miałem siły by wręcz wskoczyć na schody ! A jeszcze 2 kilometry wcześniej utykałem ;-) 

W locie pomyślałem czy przypadkiem się nie potknę ;)

 Polski orzeł wylądował ;-) To było moje wielkie WOW ;) 

Już bez pośpiechu można celebrować wyjątkowa chwilę...

Wreszcie ! Oto jestem Leonidasie ;) 

Nie , nie przewróciłem się......byłem nakręcony niesamowicie, wybuch euforii. Dziękowałem ziemi po której stąpałem, niebiosom, które na mnie spoglądały, kibicom, którzy dopingowali.

Wreszcie, pokonałem dystans, pokonałem słabości, dogoniłem marzenie !

To już jest koniec...szczęśliwy koniec ;) Ale piekielnie zmęczony !

Tradycyjny hołd  dla Leonidasa i 300 Spartan

Tak....spełniło się !

Jest ! Zwycięstwo ! Moment o którym marzyłem 10 lat. Moment spełnienia !

Dziękowałem niebiosom i przychylnemu losowi, że dane mi było ukończyć ten wyczerpujący i niesamowicie wymagający bieg.

Za każdym możliwym razem pytają się mnie co w tej czarce było do picia. Zatem zdradzam, zwykła woda. Choć  takim momencie raz ,że to woda ze Sparty a dwa, że woda życia ;)

Polska górą !, ahhhh co to był za bieg......przybiegłem przed końcem limitu, było niesamowicie ciężko. Jeszcze nigdy tylu przeciwności nie miałem na jednym biegu.

 FILM https://www.youtube.com/watch?v=4rJ0kTYAJrw&feature=youtu.be

A tak mój przyjaciel Mariusz upamiętnił moment wbiegnięcia na metę (materiały z transmisji live).

This is SPARTA !

Wreszcie z Łukaszem możemy odetchnąć ;) Daliśmy radę za pierwszym razem ! Udany debiut !Tuż za metą po regeneracji (np masaż lub opatrzenie odcisków) na każdego czekała taksówka, która podwoziła pod same drzwi hotelu ;-)

Noc była nieprzespana, nie miał sił na nic. Trafiłem do pokoju z Grekiem, który już biegł tutaj 3 raz. Mówił,że teraz było najtrudniej. Całą noc stękałem z bólu, nie był sensu się tego wstydzić. Wszystko bolało a dodatkowo musiałem 5-6 razy udać się do wc. Każde stanie z łóżka i powrót do niego wydawał się katorżniczym wysiłkiem. Rano na śniadanie udałem się w takim stanie , że samo wejście do windy zajmowało sporo czasu nie mówiąc już o tym aby usiąść na krześle... Po sposobie chodzenia było widać,,,jeśli ktoś w miarę chodził to znak, że nie ukończył Spartathlonu....

Na korytarzach i w holu hotelu zewsząd było wiele serdeczności czy to ze strony zawodników z innych krajów czy z polskiej ekipy. Nie pytaliśmy się o czas lecz wystarczyło spytać drugiego ultrasa czy ukończył i po potwierdzeniu następowała wielka serdeczność i gratulacje bo doskonale wiedzieliśmy ile wysiłku to kosztowało !

Teraz można leczyć rany Oto moja stopa po 2 godzinach od biegu......pokazuje to włożony wysiłek i cierpienie. Trzeba mieć świadomość, że to co nie zapisałem lub nie zostało ujęte w obiektywie fotografów to ciągłe chwile bólu fizycznego i psychicznego, ciągła walka z samym sobą i ciągła mega motywacja by póki jest szansa, póki jest resztka sił, cały czas krok po kroku napierać do przodu. Ciężki do opisania wysiłek , który trzeba było podjąć. Moja stopa w obliczu innych to był jeszcze mały ślad tej walki. Wielu miało stopę opuchniętą obustronnie lub nawet dwie stopy w takim stanie.

Na drugi dzień ledwo oczywiście chodziłem a wejście po kilku schodach bez poręczy wydawało się niemożliwe. Kiedy wieczorem szedłem na kolację nad którą praktycznie zasnąłem stojąc u progu restauracji rozglądałem się czy ktoś mi pomoże ponieważ schody nie miały poręczy a podniesienie ud wydawało się ledwo wykonalne ;)  

Rano trzeba było odebrać rzeczy z przepaku. Łukasz Sagan będący w lepszej dyspozycji po biegu udał się ze mną pomagając odebrać rzeczy i była to doskonała okazja by zrobić zdjęcia w miejscu mety już na spokojnie.

Mieliśmy też okazję dokładnie obejrzeć tablicę pamiątkową z nazwiskami zwycięzców. W Spartathlonie nie ma milionowych wygranych pieniężnych, mimo to startują mistrzowie świata np z biegów 24 godzinnych jak było to w tegorocznej edycji. Nagrodą jest chwała na wieki bo to doceniają Grecy najbardziej. To wyryte w kamieniu imię i nazwisko zwycięzcy....Niesamowite uwiecznienie wyczynu na kolejne stulecie. Najznamienitsi, prawdziwi herosi, czy będzie tam kiedyś polskie nazwisko? 

Na drugi dzień już na spokojnie mogłem pójść na spacer pod pomnik Leonidasa. Jakże odmienny to był trochę widok. 

Czas było wracać do Aten. Była niedziela po biegu, ceremonię dekoracji przewidziano na poniedziałkowy wieczór. Jakże wspaniała nazwa restauracji, gdzie zatrzymaliśmy się na obiad ;)

Zgraliśmy się na niebiesko czyli mój ulubiony kolor ;) Krótki lunch, upominki, przemówienia. Niektórzy zasnęli na krzesłach lub siłowali się z wejściem lub zejściem ze schodów ;) Wreszcie mogliśmy razem usiąść do wspólnego posiłku i na spokojnie delektować się odpoczynkiem ;) Jeszcze trochę i otrzemy do naszego hotelu. Już z niecierpliwością czekamy na jutrzejszą dekorację ;)

Noc już była spokojniejsza, w zasadzie można było już normalnie chodzić. Teraz jak to się mawia czekały nas spotkania, wizyty w zakładach pracy, wywiady itd.... i tak prawie to wyglądało ;)  Mieliśmy zaszczyt byś na spotkaniu  Konsulacie RP, gdzie podzieliliśmy się naszymi wrażeniami z biegu i tym , że chcieliśmy jak najgodniej reprezentować nasz kraj.

Teraz nastąpił czas na przyjemności i wyjątkowe chwile. To nagroda za setki treningów i udany start.

Jedna z najwspanialszych chwil, wizyta z polską młodzieżą w polskim gimnazjum w Atenach. Była  to okazja aby podziękować za kibicowanie na trasie i mocny doping. Daliśmy z siebie wszystko by pokazać młodzieży , że to zaszczyt reprezentować kraj na obczyźnie.

Czas kończyć spotkania i przygotować się do wieczornej gali. Wreszcie poczujemy , że to już koniec wyścigu ;)

Uroczyste wręczenie medali i certyfikatów ukończenia Spartathlonu oraz nagradzanie pierwszej trójki kobiet i mężczyzn. Każdy kto ukończył wyczytywany był na środek gdzie oficjele gratulowali i wręczali medal.

A tutaj ja na ekranie podczas prezentacji oficjalnego filmu ze Spatathlonu ;-)

Trofeum dla najlepszych !

 Czy uwierzycie,że te kobiety w szpilkach ukończyły Spartathlon i to na czołowych miejscach ucierając nosa większości mężczyzn !!!! Szok ! 

Medal można powiedzieć spartański ale takiego oczekiwałem i doceniam a nie wysadzany cennymi kamieniami czy będący dziełem sztuki. Jego surowy charakter jeszcze wymowniej ukazuje trud jego zdobycia.

Niektórzy ubrani byli w smokingi, kobiety w sukniach jak na sylwestra...dla mnie marzeniem było by stanąć w maniackiej koszulce.

Zmęczony ale niesamowicie szczęśliwy !!!

FILM z dekoracji  https://www.youtube.com/watch?v=Zebi0TDIhVY

Jak już pisałem byłem tam jak żółtodziób ale pena wyjątkowa chwila utkwiła mi w pamięci....kiedy odebrałem certyfikat ukończenia I medal podchodząc do stolika uściskali mnie wszyscy a szczególnie Ci,którzy mieli już ukończony Spartathlon oraz “starszyzna”. Widziałem w ich oczach uznanie i to dla mnie , dużo młodszego ultrasa I mniej doświadczonego znaczy bardzo wiele. Swego rodzaju powitanie – witaj w rodzinie Spartathlończyków... pomyślałem sobie, młody dałeś radę. Cieszę się bo za pierwszym razem pokonałem dystans I bieg na którym wobec finisherów cała Sparta staje na baczność,oklaskuje I bije pokłony uznania. To jest SPARTA !!!

Szczęśliwi choć oczywiście trochę zmęczeni wróciliśmy do Polski ! Misja wykonana ;) Niektórzy planują wrócić za rok. Ja podążę na kolejne biegi w innnych zakątkach świata ;)

Trochę statystyk:

Często lubimy porównywać wyniki do Amerykanów. Na Spartathlonie na 19 z USA ukończyło 9.... , inne statystyki, z walecznej Japonii na 58 ukończyło 28. Inne, 10 Włochów na 125 ! i 5 Francuzów na 17. T  zaszczyt być wśród tych ,którzy ukończyli. Z trudami ale osiągnął. Dobiega wytrwałem. Wytr l-)m w dążeniu do mety i wytrwałem  na trasie. l-)m w dążeniu do mety i wytrwałem  na trasie. l-)m w dążeniu do mety i wytrwałem  na trasie. l-)d tych  na trasie

Im bardziej ludzie nie wierzą, że dasz radę to zrobić tym więcej masz siły i pragnienie by tego dokonać.

Dokonać niemożliwego to skok w inny wymiar.

CZUJĘ SIĘ SPEŁNIONY ;)

https://www.youtube.com/watch?v=NIhXOwDxRk4

Człowiek zastanawiał się ile musi przebiec na treningach, jak twardym trzeba być, czy musi zostać mistrzem? Tak mistrzem dla samego siebie. Myśli jaki musi być twardy? musi tego dnia być najtwardszy jak nigdy dotąd, musi być twardszy dziesięciokrotnie niż kiedykolwiek bo przyjdzie z 9 kryzysów więc musi być 10 razy mocniejszy by się nie poddać...

Trzeba wierzyć do końca, biec póki można, póki stopy nie odpadną, póki nie czołgasz się. A wiecie co dało największą siłę? Ludzie !

I kiedy oglądam film z biegu myślę....rany jakie to było długie i trudne. Ile cierpienia ale i ile siły to wymagało. Teraz nadszedł czas by móc to mile wspominać ;)

 

Gala Poznańskiego Sportu i wyróżnienie ;)

Z moim bratem Grzegorzem w tej ważnej chwili ;)

Pełna relacja na gorąco, mam nadzieję, że zawiera wszystkie wrażenia, przemyślenia i informacje ;)

Spartathlon, marzyłem o tym biegu 10 lat. Spartathlon próbuje się opisać jako, najbardziej legendarny, najtrudniejszy, najbardziej szanowany. Ostatnio w internecie pojawiło się trafne sformułowanie. Spartathlon to Spartathlon i więcej nie trzeba mówić. Dlaczego ten bieg? Dlatego, że jego nazwa i legenda budzą strach i gęsią skórkę u biegaczy. Po ukończeniu go, stwierdzam, że to wszystko prawda, legenda naprawdę jest prawdziwa. Chciałem zmierzyć się z tym wyzwaniem ale wiedziałem też, że zajmie to kilka lat.
Plan treningowy do tego wyzwania ułożyłem sam znając swój organizm. Nie wiedziałem jednak jak dużo muszę trenować i jak ciężkie muszą być treningi. Wiedziałem jedno, nie będzie żadnej wymówki a każdy trening będzie zbliżał mnie do celu. Wiedziałem, że na żadnym treningu nie mogę zwątpić a żaden nawet najcięższy trening czy tydzień nie będzie tak ciężki jak sam Spartathlon. Podzieliłem okres 17 tygodni przygotowań na poszczególne etapy. Oczywiście cały czas byłem w formie dochodząc do tego, że sprawdzian rok temu w Kaliszu i sam dystans 100km nie sprawił trudności a test 2 lata wcześniej na biegu 7 Szczytów na dystansie 235 km utwierdził mnie, że dam radę.
Pierwszy etap tj czerwiec był etapem zwiększania kilometrażu i sprawdzianem w leśnym Ultra Zielonka na 75km. Średnie tempo 5:50/km przez tak długi dystans bez luzowania treningu utwierdził, że jest dobrze. Czerwiec zamknąłem kilometrażem około 605 km. W tygodniu biegałem 2 razy podbiegi, oczywiście treningi robiłem codziennie ale najdłuższe weekendowe oscylowały koło 32-35 km. Udziały w ultra były dla mnie tzw dłuższymi wybieganiami niż standardowe 30 -tki. W lipcu wziąłem udział w biegu 3x Śniezka aby sprawdzić czy ćwiczona siła biegowa na podbiegach przynosi efekty. Nie luzując treningu przybiegłem 12-ty podobnie jak w Puszczy Zielonka zatem wszystko szło dobrze. A pamiętać trzeba, że sztuką jest aby w zdrowiu stanąć na starcie Spartathlonu. 2 tygodnie później kolejny sprawdzian przygotowawczy czyli KBL w Lądku Zdrój na dystansie 110km. Co ważne po całej nocy plus kolejny dzień w upale czyli kolejny element sprawdzianu – Wszystko poszło dobrze, ukończyłem na 15-tym miejscu. Co ważne tutaj też nie luzowałem a kończąc KBL miałem w sumie w tym tygodniu ponad 200km w nogach. Wszystkie trzy sprawdziany były robione na zmęczeniu bez luzowania treningów co pozwalało na uzyskiwanie kilometrażu tygodniowego 160-200km a co cieszy kończyłem na wysokich miejscach. Lipiec zakończyłem w 600 km.
Potem wymyślona przeze mnie dawka uderzeniowa czyli samotny bieg z Pragi do Wrocławia. 5 dni , odległość 260 km, dziennie zatem ponad 50 km . Był to trening a nie wyczyn bo taką odległość można pokonać w 2 dni biegnąc w nocy. Tutaj również wszystko przebiegło wg planu i wiedziałem, że jest bardzo dobrze. Lipiec zakończyłem rekordowym kilometrażem 715 km !
Ostatni etap to wyciszenie w piękniej nadmorskiej miejscowości Białogóra w ośrodku Solaris u pana Grzegorza Głazika. To wprawdzie mały wyjazd tygodniowy nad morze ale cały czas w treningu. Następnie wrócenie na asfaltowe ścieżki w Poznaniu.. Ostatnie 2-2,5 tygodnia to już luzowanie i schodzenie z kilometrażu do 100km w tygodniu a kolejny tydzień niecałe 70km i ostatni tydzień tylko na miejscu roztruchtanie 5 km i start.
Przygotowując się do startu w Spartathlonie od strony teoretycznej trudność stanowiło przede wszystkim zebranie informacji jak pod taki bieg trenować, jak tam jest na miejscu itp. Dużą pomocą służyli mi Marcin Zieliński i Zbyszek Malinowski, którzy wcześniej ukończyli ten bieg. Jednak nigdzie nie ma dokładnie opisane jak ciężko trzeba pod takie wyzwanie trenować, nawet w relacjach anglojęzycznych .

Na miejscu byliśmy jak rodzina, wspieraliśmy się i jeden drugiemu serdecznie życzył ukończenia biegu. W biurze zawodów gromadzili się prawdziwi herosi a ja pomyślałem...biegacz z Poznania z wielkim marzeniem ale i Polak, nie dam się, pokażę , że jestem twardy i będę walczył do końca by zdobyć Spartę.
Dzień przed startem u wszystkich również z innych krajów wyczuwałem mega napięcie, powagę sytuacji. Żarty się skończyły. Przyjechali mistrzowie swoich krajów, rekordziści, ludzie dla których 100km to pikuś....a jednak widziałem u nich obawę, szacunek dla biegu, powagę i mega znak zapytania nie o to w jakim czasie dobiegną ale czy dobiegną ! To jest dopiero hardcore !
Po starcie wzruszenie trwało całe 2 km, coś o czym marzyłem 10 lat właśnie trwało. Najbardziej obawiałem się etapu do Koryntu tj. do punktu na 81 kilometrze. gdyż organizatorzy narzuclili wymagający limit. Musieliśmy ruszyć przynajmniej po 5:40-5:45 na kilometr w dużym upale i na pofałdowanej trasie. Takie tempo nie wydaje się szybkie ale jak pomyślimy , że potem trzeba przebiec jeszcze 165 km to jednak każdy wolałby ruszyć wolniej. Z trasy mogli nas ściągnąć co około 3 km, jeśli ktoś nie zmieści się w limicie na danym odcinku. Potem miało być łatwiej bo limity się wydłużały ale.....100km w upale dało wszystkim w kość a trasa była coraz trudniejsza, zmęczenie się nakładało i walka była coraz trudniejsza.
Do 81 km czyli punktu newralgicznego nr 22 szło dobrze. Miałem 52 minuty zapasu, tyle ile zakładałem. Ale w planach miałem przynajmniej podwoić ten zapas. Teren stawał się coraz bardziej górzysty. Najtrudniejszy był zbieg z góry Sangas na którym mocno się potykałem o głazy i kamienie, padał deszcz, stopy się ślizgały i łatwo było o kontuzję. Na 60 km przed metą prawa stopa zaczęła puchnąć i mocno boleć. Przez to zapas nie udało się zwiększać a raczej kolejne minuty uciekały. Te dwa momenty były najtrudniejsze w moim biegu.
Walczyłem do końca, mimo przeciwności, niesamowitego bólu i cierpienia ukończyłem. Wiedziałem, że bieg jest trudny i ,że będzie boleć....ale nie sądziłem ,że jest aż tak trudny i że aż tak się na nim cierpi. Nie dziwię się teraz ,że tak wielu mimo ,że przyjeżdżają tu osoby wyselekcjonowane , nie kończy tego biegu.
Trasa jest cała pofałdowana, pamiętam, że tylko pierwsze 15 km wydaje się łatwe a potem wychodzi słońce ciągłe podbiegi i zbiegi i tak przez 246 km. Asfalt i długość trasy oraz jej ukształtowanie powodują zmasakrowanie stóp, ludzie doznają kontuzji, organizmy nie wytrzymują. Ze zmęczenia głównie funkcjonuje się na płynach. Na trasie było kilka punktów z ciepłym posiłkiem typu ryż lub makaron z warzywami. Były 74 punkty kontrolne (75 punkt to meta) i na każdym z nich byli wolontariusze ( punkt większy - ciepły posiłek, pukt mniejszy to woda, cola, rodzynki,ciastka i chipsy lub orzeszki. Na każdym z nich można wcześniej zostawić swój worek z potrzebnymi rzeczami. Ja zostawiłem rzeczy i odżywki na 9 punktach.
W całym biegu meta była najpiękniejszym momentem w sportowym życiu. Cała Sparta oklaskuje wbiegającą osobę, tego nie da się pisać i na ostatni kilometr wszelkie zmęczenie zniknęło. Za metą czekają służby medyczne a po opatrzeniu ran czeka taksówka, która zawozi nas pod same drzwi hotelu ;) Nie da się opisać adrenaliny i euforii gdy na 2 km przed metą mieszkańcy Sparty wychodzą ze sklepów, samochodów, wstają z krzeseł i oklaskują.
Po biegu pierwszą noc nie mogłem spać. Ciągle się budziłem, nogi pulsowały. Zmęczenie było bardzo duże ale spałem zaledwie 8-9 godzin. Najdłuższa moja przerwa przez 35 godzin biegu trwała zaledwie 10 minut kiedy spożywałem większy posiłek. Stąd takie cierpienie gdyż organizm wręcz krzyczał o dłuższy postój. Prób bólu przekraczałem 5 raz, 7 raz, tego już nie pamiętam ile razy, wydawało się w nieskończoność....jedynie wiedziałem ,że po upływie 36 godzin na pewno wszystko się skończy.
Jeśli chodzi o regenerację to stawy nie odczuły tego biegu a mięśnie na drugi dzień bolały wprawdzie mocno ale już po 48 godzinach po biegu mięśniowo wszystko było ok. Jedynie organizm przez kolejne 10 dni był osłabiony. O dziwo po tak długim biegu chciało mi się nadal biegać ;)
Zaledwie 2 tygodnie po Spartatlonie wziąłem udział w maratonie w Poznaniu. Ale aby nie robić krzywdy organizmowi pobiegłem luźno czyli prawie godzinę wolniej od życiówki. Fajne uczucie, dystans i czas spędzony na trasie wydawały się takie krótkie ;)
Oczywiście dojście do pełnej świeżości jak sprzed biegu zajmie więcej czasu nawet do kolejne 3-4 tygodnie.
Co bym zmienił lub czy pobiegnę kiedyś znowu?
Najchętnie j pobiegłbym w moich ulubionych butach treningowych alenie produkują tego modelu od około2 lat a następca jest ok ale to nie to. Aby lepiej pobiec tj bardziej komfortowo i bezpieczniej musiałbym mieć sponsora na pokrycie 2-osobowego supportu, sytuacji jest dużo, wiele zmiennych sytuacji i nagła pomoc jest przydatna. Aby kolejny raz pobiec musiałbym być dojrzalszym ultrasem , kilka razy pobiec powyżej 200km. 75-80% uczestników była starszych ode mnie i bardziej doświadczonych. Mimo, że przebiegłem ponad 50 maratonów i był to mój 18-ty bieg ultra to uważam ,że na ten stopień trudności byłem młokosem.
Co dalej ?
Obecnie dużo satysfakcji daje mi trenowanie i motywowanie innych. Co to do celów czuję się spełniony ale oczywiście chcę poprawić wynik w maratonie czy na 100km Oczywiście będę startował w ultra w 2016 ale będą to dystanse około 100km. Jeśli wystartuję w jakimś ultra w którym już startowałem to chciałbym poprawić wynik lub miejsce z poprzedniego startu. Zatem....chcę stać się jeszcze lepszym ultrasem. Rok 2016 zapowiada się zatem spokojnie. Spartathlon był wyzwaniem na które czekałem 10 lat zatem trudno znaleźć coś nowego czego bym tak mocno pragnął a po drugie to naprawdę wielki, trudny i szanowany bieg, wielu Polaków próbowało po kilka razy ukończyć Spartathlon i im się to nie udało zatem udowoniłem sam sobie,że potrafię...
Myślę, że przyszły rok będzie spokojniejszy a potem kto wie co mi przyjdzie do głowy. Na pewno przyszłość wiążę z biegami ultra. Fascynują mnie te długie, im dłuższe i trudniejsze tym lepiej. Ciekawe są też etapówki czy wyprawy po całych szlakach górskich. Jak widać nie nabiegałem się i właśnie to jest piękne, że nadal ma m głód i wielką pasję biegania ;)
Po biegu
Minęło już trochę czasu Organizm już się zregenerował i nie pamięta wysiłku ale ja pamiętam ile poświęciłem na treningach, ile mnie to kosztowałona trasie.
Czy kiedyś jeszcze wrócę do Sparty ? Na to pytanie dzisiaj jeszcze nie odpowiem. Są dalszecele,marzenia. Najblizsze lata pokażą. Ale mam ten spokój ,że to najwiesze biegowe marzenie zrealizowałem. Zrealizowałem bo pragnienie jego osiągnięcia i samodyscyplina w treningach plus ogromne wsparcie bliskich były takwielkie ,że doprowadziły mnie szczęśliwie do celu.
Czysta kastra
Teraz chcę a nie muszę...spełnłem się aleoczywiście marzenia są. Im dłużej otym myślę tym bardziej się zastanawiam...jeśli nic w życiu biegowym nie znajdę ciekawszegobyć może wrócę do Sparty by przeżyć to jeszcze raz...teraz rok na poprawienie w maratoniei może na100kmm a 2017 to ULTRA ! I wyzwania na maxa ;)
zdobyć Spartę.
Dzień przed startem u wszystkich również z innych krajów wyczuwałem mega napięcie, powagę sytuacji. Żarty się skończyły. Przyjechali mistrzowie swoich krajów, rekordziści, ludzie dla których 100km to pikuś....a jednak widziałem u nich obawę, szacunek dla biegu, powagę i mega znak zapytania nie o to w jakim czasie dobiegną ale czy dobiegną ! To jest dopiero hardcore !
Po starcie wzruszenie trwało całe 2 km, coś o czym marzyłem 10 lat właśnie trwało. Najbardziej obawiałem się etapu do Koryntu tj. do punktu na 81 kilometrze. gdyż organizatorzy narzuclili wymagający limit. Musieliśmy ruszyć przynajmniej po 5:40-5:45 na kilometr w dużym upale i na pofałdowanej trasie. Takie tempo nie wydaje się szybkie ale jak pomyślimy , że potem trzeba przebiec jeszcze 165 km to jednak każdy wolałby ruszyć wolniej. Z trasy mogli nas ściągnąć co około 3 km, jeśli ktoś nie zmieści się w limicie na danym odcinku. Potem miało być łatwiej bo limity się wydłużały ale.....100km w upale dało wszystkim w kość a trasa była coraz trudniejsza, zmęczenie się nakładało więc jednak wszystko się nakładało i walka była coraz trudniejsza.
Do 81 km czyli punktu newralgicznego nr 22 szło dobrze. Miałem 52 minuty zapasu, tyle ile zakładałem. Ale w planach miałem przynajmniej podwoić ten zapas. Teren stawał się coraz bardziej górzysty. Najtrudniejszy był zbieg z góry Sangas na którym mocno się potykałem o głazy i kamienie, padał deszcz, stopy się ślizgały i łatwo było o kontuzję. Na 60 km przed metą prawa stopa zaczęła puchnąć i mocno boleć. Przez to zapas nie udało się zwiększać a raczej kolejne minuty uciekały. Te dwa momenty były najtrudniejsze w moim biegu.
Walczyłem do końca, mimo przeciwności, niesamowitego bólu i cierpienia ukończyłem. Wiedziałem, że bieg jest trudny i ,że będzie boleć....ale nie sądziłem ,że jest aż tak trudny i że aż tak się na nim cierpi. Nie dziwię się teraz ,że tak wielu mimo ,że przyjeżdżają tu osoby wyselekcjonowane , nie kończy tego biegu.
Trasa jest cała pofałdowana, pamiętam, że tylko pierwsze 15 km wydaje się łatwe a potem wychodzi słońce ciągłe podbiegi i zbiegi i tak przez 246 km. Asfalt i długość trasy oraz jej ukształtowanie powodują zmasakrowanie stóp, ludzie doznają kontuzji, organizmy nie wytrzymują. Ze zmęczenia głównie funkcjonuje się na płynach. Na trasie było kilka punktów z ciepłym posiłkiem typu ryż lub makaron z warzywami. Były 74 punkty kontrolne (75 punkt to meta) i na każdym z nich byli wolontariusze ( punkt większy - ciepły posiłek, pukt mniejszy to woda, cola, rodzynki,ciastka i chipsy lub orzeszki. Na każdym z nich można wcześniej zostawić swój worek z potrzebnymi rzeczami. Ja zostawiłem rzeczy i odżywki na 9 punktach.
O całym biegu meta była najpiękniejszym momentem w sportowym życiu. Cała Sparta oklaskuje wbiegającą osobę, tego nie da się pisać i na ostatni kilometr wszelkie zmęczenie zniknęło. Za metą czekają służby medyczne a po opatrzeniu ran czeka taksówka, która zawozi nas pod same drzwi hotelu ;) Nie da się opisać adrenaliny i euforii gdy na 2 km przed metą mieszkańcy Sparty wychodzą ze sklepów, samochodów, wstają z krzeseł i oklaskują.
Po biegu pierwszą noc nie mogłem spać. Ciągle się budziłem, nogi pulsowały. Zmęczenie było bardzo duże ale spałem zaledwie 8-9 godzin. Najdłuższa moja przerwa przez 35 godzin biegu trwała zaledwie 10 minut kiedy spożywałem większy posiłek. Stąd takie cierpienie gdyż organizm wręcz krzyczał o dłuższy pstój. Prób bólu przekraczałem 5 raz, 7 raz, tego już nie pamiętam ile razy, wydawało się w nieskończoność....jedynie wiedziałem ,że po upływie 36 godzin na pewno wszystko się skończy.
 
Jeśli chodzi o regenerację to stawy nie odczuły tego biegu a mięśnie na drugi dzień bolały wprawdzie mocno ale już po 48 godzinach po biegu mięśniowo wszystko było ok. Jedynie organizm przez kolejne 10 dni był osłabiony. O dziwo po tak długim biegu chciało mi się nadal biegać ;)
Zaledwie 2 tygodnie po Spartatlonie wziąłem udział w maratonie w Poznaniu. Ale aby nie robić krzywdy organizmowi pobiegłem luźno czyli prawie godzinę wolniej od życiówki. Fajne uczucie, dystans i czas spędzony na trasie wydawały się takie krótkie ;)
Oczywiście dojście do pełnej świeżości jak sprzed biegu zajmie więcej czasu nawet do kolejne 3-4 tygodnie.
 
Co bym zmienił lub czy pobiegnę kiedyś znowu?
Najchętnie j pobiegłbym w moich ulubionych butach treningowych alenie produkują tego modelu od około2 lat a następca jest ok ale to nie to. Aby lepiej pobiec tj bardziej komfortowo i bezpieczniej musiałbym mieć sponsora na pokrycie 2-osobowego supportu, sytuacji jest dużo, wiele zmiennych sytuacji i nagła pomoc jest przydatna. Aby kolejny raz pobiec musiałbym być dojrzalszym ultrasem , kilka razy pobiec powyżej 200km. 75-80% uczestników była starszych ode mnie i bardziej doświadczonych. Mimo, że przebiegłem ponad 50 maratonów i był to mój 18-ty bieg ultra to uważam ,że na ten stopień trudności byłem młokosem.
Co dalej ?
Obecnie dużo satysfakcji daje mi trenowanie i motywowanie innych. W grudniu będę kompletował kolejną grupę podopiecznych. Co to do celów czuję się spełniony ale oczywiście chcę poprawić wynik w maratonie czy na 100km Oczywiście będę startował w ultra w 2016 ale będą to dystanse około 100km. Jeśli wystartuję w jakimś ultra w którym już startowałem to chciałbym poprawić wynik lub miejsce z poprzedniego startu. Zatem....chcę stać się jeszcze lepszym ultrasem. Rok 2016 zapowiada się zatem spokojnie. Spartathlon był wyzwaniem na które czekałem 10 lat zatem trudno znaleźć coś nowego czego bym tak mocno pragnął a po drugie to naprawdę wielki, trudny i szanowany bieg, wielu Polaków próbowało po kilka razy ukończyć Spartathlon i im się to nie udało zatem udowodniłem sam sobie,że potrafię...
Myślę, że przyszły rok będzie spokojniejszy a potem kto wie co mi przyjdzie do głowy. Na pewno przyszłość wiążę z biegami ultra. Fascynują mnie te długie, im dłuższe i trudniejsze tym lepiej. Ciekawe są też etapówki czy wyprawy po całych szlakach górskich. Jak widać nie nabiegałem się i właśnie to jest piękne, że nadal ma m głód i wielką pasję biegania ;)

 

SZCZEGÓLNE PODZIĘKOWANIA !

MOIM RODZICOM, BRATU GRZEGORZOWI I ŻONIE AGNIESZCE

ORAZ CAŁEJ KIBICUJĄCEJ MI RODZINIE

PRZYJACIOŁOM MARIUSZOWI I PATRYKOWI

SPARING PARTNEROWI JAKUBIE JUSKOWIAKOWI

KOLEGOM I KOLEŻANKOM Z KLUBU BIEGACZA MANIAC

W SZCZEGÓLNOŚCI DAMIANOWI DRĄSZKIEWICZOWI

ZBIGNIEWOWI MALINOWSKIEMU

ANDRZEJOWI ŚWIERADOWI

MARCINOWI ZIELIŃSKIEMU WRAZ Z ŻONĄ I CÓRKĄ

ŁUKASZOWI SAGANOWI WRAZ EWĄ I MAŁGOSIĄ

DARKOWI CIEĆWIERZOWI I CAŁEMU POLSKIEMU TEAMOWI

UCZNIOM I NAUCZYCIELKOM Z POLSKIEGO GIMNAZJUM W ATENACH

POZNAŃSKIEMU STOWARZYSZENIU OLIMPIJSKIEMU W SZCZEGÓLNOŚCI ELŻBIECIE URBAŃCZYK

ORAZ WSZYSTKIM KIBICUJĄCYM, SMSUJĄCYM, TRZYMAJĄCYM KCIUKI

 I WSPIERAJĄCYM MNIE BY OSIĄGNĄĆ SPARTĘ.

 

 MAN NADZIEJĘ, ŻE RELACJA TA POZWOLI INNYM POKONAĆ SPARTATHLON !

 

 

FILM z dekoracji  https://www.youtube.com/watch?v=Zebi0TDIhVY

FILM  Z METY https://www.youtube.com/watch?v=4rJ0kTYAJrw&feature=youtu.be

OFICJALNY FILM SPARTY https://www.youtube.com/watch?v=NIhXOwDxRk4